Niedawno wspominałam,że nie czytałam jeszcze
Wnuczki do orzechów...Ostatnio wstąpiłam do Biedronki,gdzie ta książka wprost sie na mnie rzuciła...Ida jest juz pod pięćdziesiątkę i jak zwykle ubolewa nad faktem,że jej syn nie zdał matury tak dobrze jak Ignaś.Ponadto wścieka sie na męża,który nie wybrał sie z nią na włóczęgę po Europie( i ośmielił jej wytknąć jej wiek i zbliżające się klimakterium)...No i oczywiście Ida gada,gada i gada.Jej wypowiedzi to wręcz monologi młodej Ani z Zielonego Wzgórza(tej jedenastoletniej),pełne patosu i ubolewania nad własnymi nieszczęściami...Ignaś jak zwykle miągwowaty,z coraz większym fiołem na punkcie owadów(tym razem rzuciły sie na niego jednocześnie niemal osa i szerszeń,boleśnie raniąc tylna część ciała,dzięki czemu biedny Ignaś śpi na brzuchu,a siedzi jedynie półgębkiem ,podkładjąc sobie poduszkę
).Gaba jak zwykle świętsza od samego papieża,wszyscy czytają
Prawdziwa Literaturę,a wyrażeń łacińskich używa się na codzień,nawet wówcza gdy trzeba przedstawić
prawdziwą nazwę osy,buka czy dzięcioła...
To juz nie jest ta stara Musierowicz co kiedyś...Szkoda