No dobra, skuszona Waszymi ochami i achami, nabyłam dziś "Porwaną narzeczoną" i wieczorową porą zasiadłam do czytania, by przekonać się czy aby przypadkiem nie myliłam się co do szanownej autorki. Hmm,... jakby tu powiedzieć,... chyba jestem Lindseyodporna, bo sposób w jaki ona pisze wydaje mi się archaiczny i zdecydowanie dziwaczny. Ale póki co nie rzucilam jej w kąt, ale dzielnie brnę dalej. Może nie będzie tak źle? Może tylko początek jest oderwany od rzeczywistości? Sama historia jest nawet interesująca, ale jakoś tak niestrawnie napisana, że chwilami mam wrażenie jakby to napisało dziecko [no, niech będzie - nieco wyrośnięte dziecko].
A może to ja jestem dziwaczna, skoro nie umiem docenic jej geniuszu?