przez Dorotka » 1 stycznia 1970, o 02:00
Rany, ale miałam akcję na wieczornym spacerze z psem. Mojego słodkiego niedźwiedzia niespodziewanie zaatakowała suka amstafka. Wbiła mu się zębami w ucho i zaczęła go szarpać. On niestety miał kaganiec na pysku, więc nie mógł się bronić. A może to i dobrze, bo wtedy dopiero byłaby krwawa jatka. Ja złapałam mojego psa, tamta dziewczyna swoją sukę i próbowałyśmy je rozdzielić, ale to nie było wcale takie proste, bo mój Maxi rzucał się jak wściekły, a tamta cholera dostała szczękościsku. Próbowałyśmy rozewrzeć jej szczęki, ale obie bałyśmy się, że nas pogryzie. Wyobrażacie sobie jak to wygłądało? Ona waliła swoją amstafkę po zębach, żeby puściła mojego psa, a ja siedziałam okrakiem na moim kudłaczu i próbowałam go przytrzymać, bo bałam się, że przy takiej szarpaninie ta suka odgryzie mu ucho. A kiedy wreszcie udało nam się ich rozdzielić, mój pies [który miał wreszcie swobodę ruchu] sam ściągnął sobie kaganiec i rzucił się na nią. I wszystko zaczęło się od nowa. Kiedy wreszcie wszystko się skończyło, to tak mi się trzęsły ręce i nogi, że nie mogłam ustać. Telepało mną, jak w delirce.