przez Dorotka » 9 kwietnia 2011, o 18:39
Ten niby pół krwi Indianin, to właściwie farmer, bo w te indiańskie klimaty jakoś przy nim trudno się wczuć. Niby na początku przebywa wśród Indian, takich indiańskich wyrzutków społecznych [nie wiem jak to inaczej ująć], ubiera sie jak oni, zachowuje też tak jak oni, ale od momentu, gdy walczy o Linnet i wygrywa ją w walce, przeistacza się z powrotem w farmera, a własciwie we włascieiela jedynego sklepu w małej osadzie [w którym można nabyć mydło i powidło].
A ten ich "burzliwy i namiętny związek" nie jest znowu aż taki namiętny. On, co prawda, łazi za nią [choć i to nie za bardzo, bo niemal przez cały czas boczy się na nią za to, że po zmyciu brudu i kurzu śmiała okazać się ładną dziewczyną, zamiast pozostać brudną pokraką], ale spędzają ze sobą tylko jedną noc, po której on odjeżdza obrażony [za co, trudno zgadnąć].
Dla mnie ta książka, to kompoletna porażka, bo ani to romans, ani melodramat. Za dużo dramatozy: poparzenie IV stopnia, z którego człowiek nie ma prawa wyjśc żywy [a tu wychodzi], odrzucenie przez miejscową społeczność z powodu urodzenia nieślubnego dziecka, próba gwałtu, nachalny przyszły gubernator, zielarka z makabrycznie poparzoną twarzą i tym podobne cuda, które mnie przyprawiły o mdłości. Nie, nie, nie, nigdy więcej!!!!