fanka76 napisał(a):Mad sceptycyzm co do 4 czy Crossa.
Mam problem z całą serią. Czasami jest tak, że jakaś książka zostaje hitem, wszyscy się nią zachwycają, piszą entuzjastyczne recenzje, odliczają dni do premiery kolejnej części, ty na fali tej euforii sięgasz po to cudo i... nic. Nie iskrzy, nie wstrząsa, nie porusza, nie podoba sie. Ja wlaśnie tak mam z Crossem, nie wnikam czy to dobre książki czy nie, ale z pewnością nie dla mnie. Przeczytałam aż trzy części jedynie z romansocholicznego obowiązku, "bo wypada znać" (genialna motywacja, prawda?
) i za kolejne części podziękuję. Przyznaję, że momentami było fajne, ale tylko momentami. Relacja między Gideonem i Evą była dla mnie męcząca. Wieczne pretensje i histerie Evy niezmiernie wkurzały, bohaterka momentami zachowywała się jak nastolatka z burzą hormonów. Jeśli zobaczyła gdzieś Gideona z jakąś babą to od razu dostawała szału. Robiła zdjęcia telefonem, przeglądała brukowce, szukała plotek w necie i dorabiała do tego jakieś lipne historyjki. Strasznie się nakręcała, męczyła i siebie i mnie. Ja rozumiem, tragedia sprzed lat, ale nie można w ten sposób usprawiedliwiać każdego głupiego zachowania, tym bardziej, ze podobno Eva poradziła już sobie z tą traumą. Gideon na jej tle prezentował się całkiem nieźle, ta jego obsesja na punkcie Evy pachniała trochę psychiatrą, ale ogólnie chłop dawał radę. Następny delikwent - Carry. Na początku bardzo lubiłam, później jak zaczął grać na dwa fronty, a dodatkowo po akcji z końca 3. części, moja sympatia zmalała praktycznie do zera. Usprawiedliwianie obrzydliwego zachowania traumą z przeszłości - nie kupuję tego. No i moja ulubienica - mamusia
. Jako nastolatka zaszła w ciąże ze zwyklym śmiertelnikiem, ale że ten nie byl godzien czyścić jej butów od Loubutina to pogoniła go, urodziła Evę i zajęła się rozwojem swojej kariery, czyli rozkładaniem nóg przed nadzianymi frajerami i łapaniem ich na kolejnych mężów. Imponujące, nieprawdaż? Dołóżmy do tego mentalność na poziome rozhisteryzowanej trzynastolatki i absolutną niezdolność do wykonywania jakiejkolwiek pracy i mamy pełny obraz tego zjawiska. Nic nie poradzę, ze jestem uczulona na tego typu lasencje.
Skoro jesteśmy przy bystrych inaczej to należy jeszcze wspomnieć o byłej Gideona. Baba nie ma za grosz dumy i honoru, latała za Gideonem i odstawiała takie maniany, że momentami było mi wstyd, że reprezentujemy tę samą płeć.
Zabrakło mi też humoru, w związku z tym, że to Eva była narratorką i ze przez większość czasu znajdowała się w depresyjnym nastroju to było raczej poważnie. Czasami Carry zabłysnął jakimś błyskotliwym dowcipem, ale dla mnie to za mało.
Na plus muszę zaliczyć wątek szefa Evy i jego chłopaka. Momentami byli tacy słodcy, uwielbiam ich dialogi i perypetie z oświadczynami. Fajny był też klimat Nowego Jorku, to się Day udało.
Mimo tych moich żali mam nadzieję, że więcej osób sięgnie po te książki, po to by wyrobić sobie własne zdanie. Kto wie, może znajdzie się ktoś komu się to nie spodoba i będziemy mogły razem popsioczyć na książki.