Zmordowałam w końcu tego
Diabła.
Podtrzymuję swoją wcześniejszą opinię.Początek dość oryginalny i bardzo fajny.Naprawdę mi się podobał.Pierwsze sto stron wciągnęłam nosem.
Mimo,że sporo czasu minęło od pierwszego do kolejnego spotkania Bentley'a i Freddie,czas ten był ciekawie wypełniony.Podobały mi się rozterki Rutledge'a i to że naprawdę mu na Freddie zależało.Inny stwierdziłby że sama się pchała i miał gdzieś,a on nie.Zaimponował mi
Dziewczyna też nie był zła.Spodobało mi się to,że była honorowa i próbowała radzić sobie sama.Chociaż na początku zachowała się strasznie bezmyślnie potem już tylko lepiej z nią było
Komentarz Rannocha o paleniu wsi i zatruwaniu studni zdecydowanie zamierzam przemycić do mojego słownika książkowych mądrości
Tyle na plus.Narobiłam sobie smaka,było fajnie,ale od ślubu głównych bohaterów do końca już tylko ciągnęłam i dociągnąć nie mogłam.To już kompletnie nie były moje klimaty
Liczyłam na więcej akcji między małżonkami.Więcej potyczek słownych,bo w końcu wmanewrowali się w ślub po trosze przez własną głupotę i naturalne że na początku powinni odrobinkę się pożreć
Niestety na początku jest sielanka,a potem Freddie ciągle siedzi sama,a Bentley włóczy się przygnieciony nadmiarem swoich problemów.Takie problemy mogę tolerować,ale w rozsądnej dawce.Tutaj za dużo tego było.