Oj tam, po prostu iskry poszły w tym muzeum. I moim zdaniem super to wyszło w połączeniu z podziwianiem obrazu i przeplatanie sztuki z tym, co się dzieje między dwojgiem bohaterów. Gorsze rzeczy czytałam w romansach.
Zresztą Chase potrafi wybrnąć ze standardowego spiknięcia bohaterów sprytnie i z wdziękiem i jej romanse, jak widzę, rozwijają się jednak w należytym tempie. Co z tego, że pannie się pan podoba - nie znaczy, że zaraz musi wskoczyć mu do łóżka. Jest to tym ciekawsze, że siostrzyczki Noirot nie były chowane pod kloszem i nie mają przekonania, że do łóżka chodzi się tylko z małżonkiem, a kiedy już do tego dojdzie, to mają zamknąć oczy i myśleć o Anglii. Zresztą potwierdza o reakcja obu sióstr na wieści, że Leonie ze swoim wybrankiem się przespała.
Podoba mi się, że twardo stąpają po ziemi, nigdy nie tracą ani głowy, ani wyznaczonego celu z oczu. Facet jest dodatkiem, bardzo przyjemnym, ale nie centrum życia. No i rozsądku tu też jest sporo. Gdyby powieści Loretty Chase wpadły mi do rąk lata temu, to już od dawna czytałabym romanse. A tak przez tyle czasu nie czułam zainteresowania tym gatunkiem...