Bo jak się ciągle na jakiś motyw natykamy w końcu organizm się buntuje
Wtedy wylewamy pomyje na książkę z tym motywem,którą akurat mamy na tapecie.
Ja wreszcie skończyłam powtarzać przeczytany w zamierzchłej przeszłości pierwszy tom Zbrodni Meg Cabot.
Długo mi się ciągnęło.Nie to,że złe.Po prostu życie daje w kość i nie ma kiedy przysiąść z książką w łapakach.
Generalnie podobało mi się.Bohaterka nie jest jakąś pindrzącą się laseczką myślącą o dooopie marynie tylko fajną,równą babką.To że ma trochę ciałka za dużo sprawia że jest mi szczególnie bliska.Chociaż w pewnym momencie strasznie mi podpada.Mam tu na myśli numerek z ex na podłodze w korytarzu.Nie chodzi mi o sam numerek,podłogę ani korytarz.W końcu bohaterka jest wolą kobietą i ma prawo robić co jej się żywnie podoba.Tylko ten ex!Przecież ona złapała go na zdradzie,uniosła się honorem i wyprowadziła.Potem on przyszedł pomarudził,kiwnął palcem,a ta poleciała mimo swej wielkiej miłości do brata jego,o której ciągle ględzi.Eeee,słabe to było,naprawdę.
Sama intryga dla mnie ok.Nie pamiętałam totalnie kto był zabójcą.Coś mi się kojarzyła ta pani starsza,co sobie ciągle popijała.Nie podejrzewałam absolutnie szefowej Heather.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to momentami troszkę nudnawo było.
Ksiązki Meg Cabot mają też do siebie to,że muszę je czytać przy dużej przytomności umysłu
Bohaterka często zaczyna o czymś opowiadać potem przeskakuje na inny temat by po chwili wrócić do poprzedniego.Ogólnie mi to wcale nie przeszkadza,ale jak chcę sobie na przykład poczytać przed snem i zaczyna mnie już trochę mulić,kompletnie przestaję rozumieć o czym mowa.