I czas pokazał, ale po kolei
Po raz pierwszy okładki książek Camp zobaczyłam w katalogu Weltbildzie i na ich widok pomyślałam, że to zapewne będą straszne melodramaty, dramatoza albo coś jeszcze gorszego. Tak więc, nie próbowałam do nich się zbliżać, nie wiem, czy gdybym znalazła w bibliotece, sięgnęłabym, przynajmniej wówczas.
Nie wiem skąd się wzięło to skojarzenie. Ale ostatnio była promocja, poczytałam trochę o autorce i postanowiłam przyjrzeć się bliżej.
Padło na "Pannę z dobrego domu" – już pierwsza rozmowa pomiędzy Charity i Simonem, gdy z takim zapałem go przekonywała, że lepiej się nada od siostry, jest świetna, zwłaszcza jego bezradność.
Właściwie to jest najlepsze w tej powieści oraz stosunek Simona do niej, to jak z nią sobie radził. Z drugiej strony skoro Charity była taka rozsądna i tak dalej, to dlaczego ani razu jej nie naszła refleksja w stosunku do Reeda, dopiero jak jej udowodniono, że jest łajdakiem, pozbyła się wątpliwości. Poza tym irytował mnie ten głupi inspektor Scotland Yardu, bo brakowało mu wiarygodności. No i potępienie Simona przez towarzystwo było zbyt jednoznaczne i niezbyt konsekwentne, a przecież można było nieco to zróżnicować.
Podsumowując, pomimo wielu niedociągnięć fabularnych można na to przymknąć oko i dobrze bawić się, czytając o losach Charity i Simona, szczególnie że z powodu zmiany uczuć w stosunku do małżeństwa z rozsądku na z miłości nie robili z tego dramatozy i nie płakali po kątach, zastanawiając, czy on/ ona kiedykolwiek pokocha ją/ jego - tylko wyszło jakoś tak z sensem. No i Simon nie zapierał się jak ostatni dureń, gdy zorientował się, że Charity znaczy dla niego więcej, niż zakładał na początku i nie odstawiał głupich kabaretów, chociaż zaskoczyło mnie, że tak szybko go wzięło. Pewnie dlatego, aby później nie mieć żadnej szansy na sprzeciw i decyzja pozostała w rękach kobiety.
Mogę czytać inne powieści tej autorki.