aur_ro napisał(a):Ona pisze kryminały z lekkim dodatkiem romansu czy na odwrót?
Na odwrót.
Harlequiny (włącznie z jedynym wydanym po polsku) są chyba w stu procentach romansami.
Wszystkie 4 powieści wydane po polsku są romansami z dodatkiem wątków kryminalnych lub sensacyjnych. Ale te wątki są raczej delikatne, trochę na wesoło. Reszta jej powieści raczej podobnie, coś małego (lub trochę większego) kryminalnego lubi się w nich przewijać, ale romans jest na pierwszym planie.
Chyba tylko "Bet Me" jest na pewno czystym romansem.
Książek, które Crusie napisała wspólnie z innymi paniami, jeszcze nie czytałam, ale tak na oko to też romanse.
I tylko książki napisane wspólnie z Bobem Mayerem to zupełnie inna bajka. Romans w nich jest, owszem, ale w ilości, która nie gwarantuje, że zadowoli każdą Romansoholiczkę. (Mnie zadowala.)
Janka napisał(a):Pan Bob Mayer jest eks-żołnierzem (i to nie takim zwykłym, bo eks-komandosem z Zielonych Beretów)
(...) on wie, co robi i wie, o czym pisze.
Po przeczytaniu "Don't Look Down", która była dla mnie wspaniała, rzuciłam się na następne wspólne dzieło Crusie z Bobem Mayerem. I, ku mojemu zaskoczeniu, ta książka okazała się jeszcze lepsza.
"Agnes and the Hitman".
Jestem w raju.
Coś mi się od niej w mózgu porobiło i coś dziwnego mi się do krwi dostało, że czuję się jak świeżo zakochana. Aaach...
Pierwsza była książką akcji z wątkami sensacyjnymi. Druga przygodowym kryminałem, w którym się cały czas coś działo. Przerwy w akcji były tylko w nocy, a wtedy z kolei była inna "akcja", więc na jedno wychodzi.
"Don't Look Down" czytałam metodą "nie spać, nie jeść, szybko czytać", bo tak bardzo trzymała mnie w napięciu. "Agnes and the Hitman" też trzymała mnie w napięciu, ale bohaterowie byli tak cudowni i samo czytanie dawało mi tyle radości, że cały czas się modliłam, żeby mi się za szybko nie skończyła. Niestety. Nadszedł koniec. O wiele za wcześnie.
Akcja toczy się w ciągu tygodnia poprzedzającego ważne wydarzenie, jakim jest ślub i wesele, które dla córki swej najważniejszej przyjaciółki wyprawia główna bohaterka. Trup ściele się tam gęsto i to każdego dnia, a bywają dni, że jest ich nawet więcej. W sobotę następuje kulminacja zdarzeń, a zabitych jest 5 sztuk plus 3 osoby ranne. Wydawałoby się, że taka liczba zwłok musi przerażać przy czytaniu, ale nic z tych rzeczy, było dokładnie w sam raz. A właściwie nawet za mało. Znalazłyby się jeszcze ze dwie osoby, którym by się to też przydało.
No ale nic dziwnego, że tam była hurtownia denatów, skoro głównym bohaterem był etatowy morderca. Shane, my hero, był słodki i chciałabym mieć go w domu na stałe. Jestem w nim absolutnie zakochana. W bohaterce też, ale on przebija u mnie wszystko.
Książka napisana jest bardzo dynamicznie, było tam bardzo dużo zwrotów akcji, dużo tajemnic nowych i z przeszłości oraz dużo osób, które okazywały się kimś innym, niż się wcześniej myślało.
Wbudowanych było bardzo dużo zaskoczeń dla czytelnika. (Jedną rzecz zgadłam i jedną prawie, a to wcale nie było łatwe, więc jestem z siebie bardzo dumna.)
Dokładnie tak mogłyby wyglądać wszystkie książki dla mnie.
Skończyła się, ale najlepsze, co mnie teraz pociesza, to to, że Crusie i Mayer napisali wspólnie jeszcze jedną książkę. Trochę się boję, że nie dorówna poprzedniej, ale i tak na pewno nie będzie źle.