Przeczytałam
"Rykoszet". Bardzo mi się podobało. To kawał dobrej sensacji.
Ciągle mi się myliło, że czytam "Szaradę". Co spojrzałam na okładkę, to przeżywałam szok. Jeśli za chwilę napiszę, że treść była bardzo zgodna z tytułem, to niestety znowu będę miała na myśli wyraz "szarada".
Już w pierwszych scenach książki doszłam do wniosku, że mamy ten sam schemat, który był w "Nieczystej grze". Jest mąż, żona i facet, któremu się ta żona bardzo podoba. Wymyśliłam więc sobie, że stosunki miedzy nimi ułożą się tak samo jak w "Nieczystej grze". Nie mogę powiedzieć, czy zgadłam, bo musiałabym zdradzić zakończenie.
Na tym podobieństwa się kończą. Cała książka "Rykoszet" (Znowu chciałam napisać, że "Szarada". Kurczę, no!) jest kompletnie inna niż "Nieczysta gra". Akcji było mało i nie była tak spektakularna jak w "Nieczystej grze". Zwroty akcji owszem były, nawet ciekawe, ale nie tyle, co w tej drugiej i nie aż takie. I w ogóle wszystko było inaczej. Spokojniej, grzeczniej, łagodniej.
Seks też był normalniejszy. A miłość, choć super ekspresowa, to bardziej wiarygodna.
Głównym wątkiem książki jest szukanie sposobu na aresztowanie i osądzenie groźnego przestępcy, który wie, co robić, żeby tego uniknąć. Trzeba zrobić porządek nie tylko z nim, ale także z tymi, którzy mu pomagają, a powinni bronić prawa.
Są również wątki poboczne.
Głównym tematem książki jest moralność. Chodzi o bycie wiernym samemu sobie, trzymanie się ważnych zasad, nie łamanie obietnic złożonych sobie oraz to, czy cel uświęca środki, czy nie. Z książki wynika, że tak.
I byłabym zapomniała: treść książki była bardzo zgodna z tytułem (ha, ha), wszystko w niej to była szarada do rozwiązania.