no więc przeczytałam część drugą cyklu Balogh o rodzeństwie Huxtable
wniosek pierwszy: jakoś mi się z Meyer nałozyło - cholernie mi para bohaterów B&E przypominają matołkowatością nastoletnią, chociaż jedno na początku ma lat 20, a drugie - 25 (bo mamy przerwę 3 letnią w fabule..
i jakoś kurcze nie byłam znudzona w trakcie
tym bardziej, że początek faktycznie dobry bardzo, niestety - ciąg dalszy trochę za bardzo mi przypominał tom bedwynowy o Morgan... ale bardzo przyzwoicie..
wniosek drugi: porównać mozna do Quinn najnowszej 2tomowej serii - gdyby tak obie opowieści zbić w jedną (a pewnie jak jeszcze 3 się dołączy... ocenię, jak przeczytam
to wodnistość pewna obu opowieści (druga i tak lepsza dla mnie) fajnie gęstniałaby razem...
...bo się wyłania główny motyw obu opowieści i pewnie i całego cyklu - motyw w tle, niezdefiniowany, ale dla mnie bardzo fajnie rozwijany: że rodzice to bywają tak cholernie słabi... jako ludzie i w efekcie jako wychowawcy
prosto to do bólu wyłożone, ale milutko...
w podtekście jest przesłanie: popatrzcie - rodzeństwo H wychowywane przez siostrę w kiepskich relatywnie warunkach materialnych, ale jakie efekty... że żadnym gwarantem na dobre i pomyslne bez bólu zycie jest "pełna rodzina: mamusia, tatuś etc.", że "dorośli" nawet nie chcąc, mogą spaczyć dzieci, nie mysląc bądź mysląc za bardzo - nie wiesz czyja to wina: genów czy wychowania