Teraz jest 21 listopada 2024, o 11:52

Kocham bohaterów- Susan Elizabeth Phillips (Papaveryna)(Janka)(rewela)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW WSPÓŁCZESNYCH
Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Post przez rewela » 24 września 2015, o 09:00

Dziewczyny! jesteście cudowne! musiałam to napisać :D
uwielbam czytać takie dyskusje :P

Avatar użytkownika
 
Posty: 33018
Dołączył(a): 18 maja 2011, o 15:02
Ulubiona autorka/autor: Janet Evanovich

Kocham bohaterów - Susan Elizabeth Phillips (Janka)

Post przez Janka » 24 września 2015, o 13:22

Przeczytałam "Kocham bohaterów". Wreszcie.
Tytuł niestety w moim przypadku się nie sprawdził. Ja ich tylko lubię.
Do kochania tam nie było dla mnie nikogo.
Bardzo polubiłam Annie Hewitt, od pierwszego wejrzenia. Jej rozmowy z lalkami podobały mi się od pierwszej strony i pierwszego zdania. Nie uważam jej z tego powodu za infantylną lub niedojrzałą idiotkę, a przeciwnie, sądzę, że to był fantastyczny i bardzo profesjonalny trening, potrzebny by być dobrą w jej zawodzie. Podziwiam jej talent i zazdroszczę.
Z Theo Harpem było nieco gorzej, bo dość długo nie chciał mi dać powodu do polubienia go. Pomalutku ocieplał swój wizerunek, a całkowicie przekonał mnie do siebie dopiero w trakcie porodu (wprawdzie to nie on rodził, ale i tak zrobił tam na mnie wielkie wrażenie). I właśnie z powodu jego postawy w obliczu sytuacji wymagających pomocy medycznej, uważam go za bohatera. Nie z powodu uratowania lalek. Ryzykowanie własnego życia dla przedmiotów było autentyczną i wielką głupotą. On nawet nie ryzykował wyłącznie własnego życia. Mogło przecież się tak zdarzyć, że za chwilę trzeba będzie z żywiołu ratować jego. Przy takiej akcji ratunkowej mogły być inne ofiary, a taka myśl nawet mu nie przemknęła. On sobie po prostu postanowił, że zostanie bohaterem i śru w ogień!
Theo jest zrobiony na wzór i podobieństwo Alexa z "Areny". Zgadza się wszystko, wygląd, charakter, bogactwo, trudne przeżycia w młodości, miłość do koni, nawet gadanie o funkcjach, jakie może spełniać bat w pewnych sytuacjach intymnych. Dlatego właśnie go nie pokochałam. Bardzo kocham Alexa, a Theo to dla mnie tylko jego kopia. (Annie również posiadała cechy bohaterek innych książek SEP, ale były bardziej wymieszane i przez to mniej rzucające się w oczy.)
Na przeszkodzie do pokochania Theo stoi również niezrozumienie jego motywów postępowania. Nie mam pojęcia, dlaczego bronił swojej siostry. A właściwie dlaczego w taki sposób. Krył ją, zamiast próbować jej pomóc. Może miał dobre chęci, ale obróciły się przeciwko niej i przeciwko innym osobom. Nikt nie wygrał, wszyscy przegrali.
Tłumaczę sobie te decyzje jego wiekiem. Był dzieckiem i nie musiał wiedzieć, jakiej pomocy ona potrzebuje. No i jeszcze był fakt, że wcześniej stracił mamę. Całkiem bez powodu, po prostu odeszła, a ich porzuciła. To nie mogło być dla dziecka zrozumiałe. Nie dziwię mu się, że początkowo bał się stracić siostrę. Tylko że potem podjął decyzję o rozstaniu z nią w czasie studiów. Był też już wtedy dorosły. To był moment, kiedy powinien lepiej przemyśleć te sprawy oraz konsekwencje dalszego utrzymywania wszystkiego w tajemnicy. A on dalej trwał przy swoim.
Co nie znaczy, że nie jest dobrym człowiekiem i bardzo fajnym facetem dla Annie, bo na pewno jest.

Czytałam wersję niemiecką. Błędów ani literówek tam nie było, więc nic mi nie przeszkadzało w skupieniu się na treści. A treść to głównie zlepek powtórek z rozrywki. Na każdym kroku natykałam się na coś, co już u SEP było, np. dewastowanie komuś domu, podejrzewanie, że może się jest w ciąży z kimś, z kim nie planuje się wspólnej przyszłości, przebywanie na wyspie odciętej od świata, udawanie kogoś złego, posiadanie długów, szukanie drogiego przedmiotu, pozostawionego przez kogoś w spadku, prowadzenie działalności terapeutycznej w stosunku do dziecka w głębokiej traumie itd., itp. Nie traktuję tego jako wady książki, bo dla kogoś, kto nie czytał jej pozostałych książek, to też nie byłoby wadą.

Wadą książki natomiast jest dla mnie nagromadzenie przeróżnych dramatów, które w większości stanowią tło dla opowiadanej historii miłosnej. Dramatów, tragedii i nieszczęść było pełno. W ogóle panował tam nastrój dramatyczny. Możliwe, że tylko ja to tak odbieram, ale chyba taki był zamysł SEP. Miało być mrocznie i groźnie. Np.: morderstwo, niemówiące dziecko i to, co wcześniej widziało, pożar domu i całego dobytku, różne choroby mieszkańców wyspy i brak lekarza pod ręką, zniszczona szkoła, akcja ratunkowa kutra rybackiego, śmierć mamy Annie i poprzedzająca ją długa choroba, borykanie się Annie z przeróżnymi kłopotami i to w czasie, gdy sama przechodzi rekonwalescencję po ciężkiej chorobie, ciągłe straszenie i grożenie Annie, awaria auta na wielkim mrozie. - Co chwila było coś dramatycznego. Starczyłoby na kilka książek.
Przy takim nagromadzeniu, dramaty przestały na mnie działać. Dlatego w pewien sposób mi nie pasowały. Były napchane na siłę. Było ich za dużo, żeby mogły jeszcze wywoływać emocje. SEP z nimi przedobrzyła. Są tylko tłem i nie jestem wcale pewna, czy w takiej formie potrzebnym. Za dużo nawciskanych dramatów powoduje, że opowieść traci na prawdopodobieństwie.

Kilka razy pani SEP udało się mnie zaskoczyć. Szczególnie na końcu. Gips zgadłam od samego początku, ale wielu innych rzeczy nie. Najpierw myślałam, że siostra Theo żyje i się czai ze złymi zamiarami, jednak dość szybko padło zdanie o tym, że dawno temu morze wyrzuciło na brzeg jej zwłoki. Wtedy musiałam znaleźć inne wytłumaczenia i częściowo znalazłam, ale w ogólnym rozrachunku byłam bardzo zaskoczona rozwiązaniem zagadek.

Bardzo podobały mi się dialogi. Szczególnie pyskowanie Annie do Theo było słodkie. Cudne, śmieszne, trochę w stylu przekomarzania się Molly i Kevina. Bawiłam się przy nich doskonale.

Oprócz powtórzeń i dramatów, doszło też bardzo dużo nowych elementów, a te znane były bardzo ładnie skomponowane. Dlatego w sumie książka wyszła bardzo spójna i płynna. Wszystkie elementy treści tam pasowały i były dobrze umotywowane.
To bardzo dobra książka. Dobrze napisana, praktycznie bez zgrzytów. Całkowicie poprawna.
Czytało mi się ją z prawdziwą przyjemnością. Wciągnęłam się w akcję bardzo szybko. SEP nie umieściła w niej żadnego elementu, który mógłby mnie razić, nawet traumy, dramaty i tragedie były dla mnie do zniesienia - a jednak nie będzie to moja ulubiona jej książka. Z jakiegoś powodu nie wzniosła mnie na poziom ochów i achów. Czegoś mi w niej zabrakło. Czegoś nieuchwytnego, jakiegoś czaru, uroku, który był np. w "Arenie". Niby wszystko fajnie, ale to dla mnie nie jest TO.
Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Post przez rewela » 26 września 2015, o 11:07

dołączę do Was z moją opinią o książce :) zaznaczam, że to z pierwszego czytania :)
po drugim, tak, tak przeczytałam książkę już drugi raz, :) pacynki i gadanie z nimi już mnie nie denerwowały :P
ciekawe jak będzie po trzecim czytaniu :P

20 kwietnia 2015,
"Kocham bohaterów" w końcu dostała się książka w moje ręce :) i znów, przeczytanie okazało się czystą przyjemnością...

od pierwszej chwili, gdy Theo (o rety! to imię na mnie działa! miałam już tak ze "Spotkaniem" Garwood! ) pojawił się już go uwielbiałam! taki mroczny, taki tajemniczy, szukający samotności, przez innych mieszkańców wyspy uznany za dziwadło...(nawiasem mówiąc do czasu! :) ) och tylko przytulić! :) facet miał pojechaną przeszłość, pytanie tylko co to było? młodzieńcze wybryki? burza hormonów? a może coś jeszcze? niestety, owa przeszłość prześladuję Theo cały czas, nie daje mu spokoju, stąd jego mroczna dusza..i całkiem niezła książka, która nieźle się sprzedaje...
i tak pewnego dnia, na wyspę, gdzie Theo szuka spokoju, i próbuje stworzyć II cz. swojego dzieła, pojawia się jego młodzieńczy wyrzut sumienia - Annie Hewitt.. oj! chyba przesadzam z tym wyrzutem, ale Annie jest kimś, kto bardzo przypomina Theo o jego przeszłości.. przez co demony znowu nie dają mu spokoju...
Annie, a właściwie Antoinette, jest niespełnioną aktorką, ale niesamowitą brzuchomówczyni.. dziewczyna jest troszkę, zagubiona, w myślach rozmawia ze swoimi kukiełkami, co chyba świadczy, że mimo przyjaciół, których gdzieś tam posiada, jest niesamowicie samotna! dopiero co straciła matkę i choć relację z nią nie były najlepsze, by spełnić jej ostatnie życzenie, a może wkupić się w miłość macierzyńską, Annie niesamowicie się zadłuża... i tu zaczyna się jej przygoda.. Matka przed śmiercią wspomniała, że w domku na wyspie, który na dziwacznych warunkach uzyskała od swojego byłego męża, znajduję się skarb, dziedzictwo Annie! a, że Annie bardzo potrzebuje kasy postanowiła tam pojechać...spodziewała się bowiem namacalnej rzeczy, którą mogłaby sprzedać... a tymczasem, zaczynają się jakieś włamania do domku, pogróżki, strzelanie itp.. jakaś grubsza sprawa. i.. :)
i zaczyna się wspaniała historia rodzącego się uczucia między Annie i Theo, oczywiście w myśl zasady "kto się czubi ten się lubi" :) Annie, która jako młoda dziewczyna zakochana była w Theo, a teraz śmiertelnie się go boi i Theo, dla którego "irytowanie Annie było zabawne" :) oj te iskry przelatujące między bohaterami!! i nie będę oszukiwać, pod koniec książki miałam niezłe dreszcze! :D czułam to coś co między nimi było.. (a rzadko mi się to zdarza)

reasumując, bardzo szybko książka pochłonęła mnie bez reszty! (to pewnie przez tego Wiedźmina, którego mąż każe mi czytać :) ) jak zawsze dialogi między bohaterami mnie rozbrajały! postać małej Livi niesamowicie mnie wzruszyła! łzy mi płynęły jak grochy.. bohaterów od razu można polubić, i to nawet tych, którzy mają grać tych złych... jedyne co mi naprawdę przeszkadzało, to te rozmowy w myślach między Annie a jej kukiełkami! denerwujące! całość jednak oceniam naprawdę pozytywnie!

:D

Poprzednia strona

Powrót do Recenzje romansów współczesnych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości