Tytuł: Baron
Tytuł oryginalny: Baron
Autorka: Juliana Garnett
Wydawca: Da Capo
Gatunek: romans historyczny
Obiecałam jakiś czas temu Frin i napiszę, dopóki jeszcze cokolwiek pamiętam, bo książka o której chcę powiedzieć te kilka słów, nie jest według mnie warta zapamiętania. I moim zdaniem nie warto jej czytać. Mianowicie, chodzi mi o “Barona” autorstwa Juliany Garnett.
Akcja powieści rozgrywa się w średniowiecznej Anglii, w XIII wieku, w mieście Nottingham i jego okolicach, w tym także w lesie Sherwood. Bohaterką jest siostrzenica Roberta z Locksley, znanego także jako Robin Hood. On sam pojawia się w epizodycznej roli pod koniec książki, choć wcześniej jest mowa o tym, że wyjechał do Ziemi Świętej po śmierci Rysia Lwie Serce i nie wrócił. Podejrzewano, że zginął (a Marian w tym czasie siedziała w klasztorze...). Ale do rzeczy. Bohaterem z kolei jest Tre, nowo mianowany szeryf miasta Nottingham, który musi radzić sobie nie tylko ze ściąganiem zbójeckich podatków nałożonych przez króla Jana Bez Ziemi. A może lepiej - Jasia Bez Serca. Bo tenże Jasiu odebrał naszemu szeryfowi jego ziemie i to w strasznej chwili - po tym, jak zdradliwy senior naszego Tre napadł na jego włości i zabił jego ukochaną córkę. Po takim wstępie można tylko oczekiwać, że to kolejna opowieść o mężczyźnie, którego serce, stwardniałe po doznanych ranach (córka była jedyną osobą, którą pokochał, a zostało mu to dziecię tak brutalnie odebrane, ach), zostaje zmiękczone przez NIĄ, dzięki czemu ON znowu poznaje cud miłości, uczucia itd., itp. Otóż nic bardziej mylnego. Tak naprawdę to o tym, jak kochał córkę i jak się boi kolejnego uczucia, było tylko wspomniane może dwa razy, i to mimochodem.
Czyli ci, którzy nie lubią roztkliwiania się, powinni być zadowoleni. Ja osobiście poczułam się oszukana. A to dlatego, że w tym romansie za wiele romansu to nie ma. Sceny były, nawet gorące, w liczbie bodajże trzech i to dość szczegółowe (choć pewne zwroty pobudzały mnie do śmiechu). Ale w kwestii romansu jako takiego nie byłam usatysfakcjonowana, bo nic nie rozwijało się tak, jak moim zdaniem powinno.
Jane, czyli nasza bohaterka, jest wdową po normańskim rycerzu, sama pochodzi z anglosaskiej rodziny (konflikt ciągle podkreślany, ale też wydaje się dziwnie nieistotny w relacjach innych niż te między głównymi bohaterami). Tre jest oczywiście Normanem. Spodziewałabym się więc ognistych kłótni, gorącego godzenia się i wszystkiego, co się z tym wiąże, ale właściwie to nic takiego nie ma miejsca. Oprócz zranionej męskiej dumy po incydencie ze strzałą przytkniętą mu przez nią do gardła gdy załatwiał potrzebę fizjologiczną oraz pewnej wdzięczności, kiedy Jane uratowała Tre życie zajmując się otwartą na nowo raną. I tyle. Potem poddają się chemii między nimi i dalej jest tak naprawdę mało romansu, dużo intryg, działania w obronie życia, przechytrzanie Jana, poświęcenie się jego dla niej, jej pomoc dla niego itd., itp.
To, co również mi się nie podobało, wiąże się w pewnym sensie ze sceną z opuszczonymi gaciami, o której wspomniałam wcześniej. Jane, chcąc zwrócić szczególną uwagę Tre na prawdziwych rozbójników plądrujących chłopskie chaty i zabierających to, czego nie zdążył zabrać król Jan przy pomocy byłego i obecnego szeryfa, zwołała emerytowaną wesołą kompanię wujaszka i zasadziła się na królewskie złoto, pewna, że wszystko pójdzie dobrze. Jednak nie poszło i nie będę się rozpisywać, ale Tre ściga potem cały czas Małego Johna i resztę. Wie, że to Jane go tak przyszpiliła, że się tak wyrażę, ale nic jej nie robi, żeby go zaprowadziła do reszty. Czyli spiski i knowania, ciągle i wciąż. A najgorsze, że ona mu nigdy nie wyjaśniła motywów swojego postępowania. Według mnie on może równie dobrze wierzyć, że chciała ukraść złoto dla własnego zysku. A oczekiwałabym, żeby takie rzeczy były wyjaśniane.
Ale tak naprawdę to trudno powiedzieć, jakie są prawdziwe motywy wszystkich bohaterów, bo to takie niejasne wszystko jest. On ją pyta, czy ona mu ufa, ona odpowiada, że tak, ale ani on nie dał jej żadnych powodów do zaufania (gdzie tu logika?) ani ona nie dała mu żadnych dowodów zaufania, przynajmniej dopóki się ze sobą nie przespali (bez komentarza).
Ja rozumiem, że sam romans bez żadnych wątków pobocznych czy innych motywów to jest już właściwie harlequin, że musi być jakaś akcja inna niż tylko to, kiedy pójdą do łóżka, żeby książka była interesująca. Ale nie w takiej niedopracowanej formie. W posłowiu autorka twierdzi, że przed napisaniem tej książki zebrała sporo informacji o Nottingham, Robin Hoodzie i całej reszcie, ale jak na mój gust nie przyłożyła się do porządnego obmyślenia fabuły.
I jeszcze dodatkowa informacja dla tych, co lubią dwa-w-jednym – przyjaciel Tre i kuzynka Jane mają krótki romans, lecz nie kończy się zbyt szczęśliwie (nie, żadne z nich nie ginie, ale wystarczy wspomnieć, że ona jest mężatką, której mąż spiskował przeciwko Tre).
W dzisięciopunktowej skali fabułę oceniam na jakieś 3, a sceny miłosne, zarówno pod względem dosłowności jak i ogólnej wizji - na mocne 6. Całej książce dałabym może 5 punktów. A może 4.