Karen Hawkins znów zaskakuje. Stworzyła powieść pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji. Czyta się ją jednym tchem od początku do końca.
Venetia przez intrygę młodego lorda zostaje podstępnie uprowadzona w nieznane.
Jej jedyny przyjaciel, lord Gregor Maclean, rusza jej na pomoc. Domyśla się, co zamierza porywacz. Chce poślubić młodą hrabiankę z jej majątkiem, nawet wbrew woli panny młodej.
Gregor posiada pewną zdolność o której wiedzą tylko najbliżsi. Kiedy jest zdenerwowany wywołuje burze śnieżne. Tym razem rozpętuje się burza, której od lat nie widziała Anglia.
Czy Gregor tylko przyjaźni się z Venetią, czy też darzy ją zupełnie innym uczuciem?
Jak skończy się burza… uczuć?Moim zdaniem „Burza uczuć” okazuje się być bardziej spójna od „Miłości szkockiego lorda” oraz wydawała mi się ciut mniej zabawna. Zapewne dlatego, że więcej w niej było sensu. Niemniej jednak to jedna z tych historii, które nie należy traktować poważnie. Wówczas może się podobać.
W gruncie rzeczy również zaczyna się od porwania. Pewien młody lord podburzony przez ojca Venetii – bynajmniej nie dlatego, że źle jej życzył, lecz uważał to za romantyczne – podstępnie ją uprowadza, aby ją poślubić między innymi dla majątku, który nie istnieje. Jako że cała akcja jest źle zorganizowana, utykają w zajeździe, gdzie ich dogania Gregor Maclean oraz szalejąca wraz z nim (dookoła niego) burza śnieżna. Tak zwany przyjaciel Venetii. Przez kilka dni nie mogą ruszyć się z miejsca i nie mając nic lepszego do roboty komplikują sobie życie. W zabawny sposób dla czytelnika, dla siebie raczej już w irytujący.
Przede wszystkim to wynika stąd, że Venetia okazuje całkiem sporą skłonność do zbyt pochopnego oceniania ludzi i tym samym oferowania im niepraktycznej pomocy, co zwykle wywołuje najrozmaitsze problemy, ponieważ niejednokrotnie prowadzi do absurdalnej sytuacji. Niestety nie uczy się na swoich błędach, raczej dalej woli podążać tą drogą. Dzięki temu ciągle miewa na swoim karku jakąś niedojdę czy też pasożyta. Gregor natomiast wychodzi z założenia, że każdy powinien sam sobie radzić i że nie należy się wtrącać w sprawy innych. To chyba ich najbardziej różni oraz wywołuje pomiędzy nimi rozmaite nieporozumienia. Niemniej jednak przychodzi na pomoc Venetii, gdy zostaje porwana, a potem dziwi się, że nie okazuje mu z tego powodu wdzięczności. To brało się stąd, że Venetia nie mogła pojąć, co on tu robi; nie wiedziała, jak należy zachować się w tej sytuacji.
Tak się składa, że oboje od lat się przyjaźnią i tym samym wydaje się im, że znakomicie się znają, ale podczas pobytu w zajedźcie muszą nieco skonfrontować swoje poglądy. Tym bardziej że Gregor nagle widzi Venetię w innym świetle i pożądanie sprawia, że chyba mózg wyparował uszami. Wprawdzie na początku jest wspomniane, że on rzekomo jest inteligentny, lecz w jego postępowaniu nie za bardzo dało się to dojrzeć. W każdym razie na mnie zrobił nie najlepsze wrażenie. Zresztą on tam w pewnej chwili czyni pewną uwagę, która niezbyt korzystnie o nim świadczy (brak szacunku, co mi się nie podoba) oraz jego zachowanie w saloniku pozostawia wiele do życzenia. Po prostu pożądanie przesłania mu zdrowy rozsądek i praktycznie w ogóle nie myśli. Chociażby wtedy gdy nieco się posprzeczali, sądzi, że Venetia wróciła, aby go przeprosić, snując na ten temat niedorzeczne wyobrażenia; oberwał śnieżką – powinno to mu dać coś do myślenia. Niestety, nie wyciągnął z tego właściwych wniosków. Dalej bujał w obłokach. I jak co do czego przychodzi, to ten nieszczęsny Ravenscroft (pomimo swojej ewidentnej głupoty) okazuje się bardziej zorientowany w temacie kobiet, poniekąd udzielając sensownych porad, nawet wygrywa zakład. W rankingu na ostatniego ciula Gregor z pewnością by nie wygrał (bo wcale nie był taki zły), ale na miano dżentelmena roku również nie zasługuje. No cóż, wypada dość przeciętnie. Trochę szkoda.
Można powiedzieć, że bohaterzy ostatecznie zachowywali się dość grzecznie i przyzwoicie, chociaż chwilami ich za bardzo ponosiło. Tak jak wówczas w tym saloniku. Jednakże to się zmienia, gdy pojawia się mamusia Venetii, która bezceremonialnie przekracza granicę, usiłując wepchnąć córkę do łóżka Gregora bez ślubu (marzą się jej wnuki), ale dopiero metody babci okazują się o wiele skuteczniejsze. To było całkiem zabawnie przeprowadzone, a także to, jak na koniec Venetia okazywała Gregorowi posłuszeństwo oraz zgodność.
Nie zabrakło również wzmianki o owej klątwie, lecz w pewnej chwili jakoś ten wątek się rozmywa i zanika, pogrążywszy się w niebycie.
Oprócz tego w tej historii występuje jedna naprawdę wkurzająca rzecz, a mianowicie ciągle pojawia się przyjaciel i przyjaciółka – równie często jak imiona głównych bohaterów; traktowane wręcz jak synonimy tychże imion. To było do tego stopnia denerwujące, że w pewnej chwili miałam ochotę rzucić książkę w kąt. Prawdziwa masakra. Nie znalazłam oryginału, a zatem nie mogłam sprawdzić, czyja to wina i kogo należy za to wychłostać. I uważam przy okazji, że można byłoby z powodzeniem wykreślić kilka fragmentów o tym, jakimi wielkimi przyjaciółmi byli, jaka to cenna przyjaźń itp. To niewątpliwie wyszłoby z korzyścią dla tekstu, gdyż zachowałby większą płynność. Poza tym było w porządku, w każdym razie lepiej, niż się spodziewałam.
W każdym razie mogłaby poczytać o pozostałych braciach, ponieważ to również mogłoby się okazać zabawne…