przez aralk » 21 marca 2010, o 23:27
Miało być o <span style="font-style: italic">Ruinach</span>:
Może to i niezbyt racjonalne, ale dla mnie najlepszym dowodem na nijakość książki jest fakt, że kilka dni po jej skończeniu oprócz ogólnego odczucia niewiele z niej pamiętam i aby napisać coś bardziej konkretnego muszę do niej ponownie zajrzeć.
A tutaj tak mam. Nawet nie chodzi o to, że <span style="font-style: italic">Ruiny </span>są jakoś specjalnie złe. Jak dla mnie one niczym właściwie się nie wyróżniły. W trakcie ich czytania kilka godzin poświęciłam na przypomnienie sobie, jak już gdzieś wspominałam, <span style="font-style: italic">Bestii </span>i <span style="font-style: italic">Fascynacji</span>. Zabrakło we mnie chęci skończenia książki, doczytania do ostatniej strony. Zabrakło takiej radości z obcowania.
Lubię Quick bardzo. Za jedne powieści mniej za inne bardziej, ale właściwie złego słowa za jej historyki powiedzieć nie mogę. Lubię jej relacje między bohaterami. A tutaj wszystko było jak dla mnie na pól gwizdka. I relacje, i intryga, i stanowczość/bezradność Szalonego Mnicha i stanowczość pani Poole. Szyte to grubą dratwą bez delikatności, którą Quick potrafi przypisać swoim bohaterom i ich zachowaniom. Nieszczęśliwa przeszłość małżeńska bohaterów była. I tyle.
Ogólnie cykl Vanza mnie na kolana nie powalił. Razem z <span style="font-style: italic">Kłamstwami w blasku księżyca</span> zaliczyłabym <span style="font-style: italic">Ruiny </span>do najsłabszych w nim.