Jo Beverley "Diabelska intryga"
Diana – hrabina Arradale jest kobietą bardzo pewną siebie, niezależną i wyzwoloną. Świetnie włada mieczem, strzela z łuku oraz posługuje się bronią palną. Jest też bardzo dobrze wykształcona, co pozwala jej sprawnie zarządzać rodowym majątkiem. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzy jest małżeństwo.
Markiz Rothgar – głowa rodu Mallorenów znany jest jako zimny, cyniczny i wyrachowany człowiek, z którym nie warto zadzierać, bo ma wpływy i jest jednym z zaufanych ludzi króla. Prywatnie jednak jest opiekuńczym bratem dla swego licznego przyrodniego rodzeństwa. Sam nie zamierza zakładać rodziny, bo obawia się, że jego matka przekazała mu z w genach chorobę psychiczną.
Diana i Rothgar spotkali się przy okazji wcześniejszych perypetii rodzinnych i już wtedy między nimi zaiskrzyło. Gdy król wzywa pilnie krnąbrną hrabinę, z zamiarem wydania jej za szacownego arystokratę, eskortować ma ją markiz. Oboje knują intrygę, dzięki której Diana uniknie niechcianego małżeństwa. Jednak to, co miało być wyłącznie grą, wymyka się szybko spod kontroli.
Jest to piąty tom cyklu o rodzinie Malloren jednak jak każdą inną książkę z tej serii, można czytać jak samodzielną całość, choć oczywiście nie uniknie się nawiązań do poprzednich. Tym razem w roli głównej głowa rodziny – Rothgar i jego wybranka.
W porównaniu do poprzednich części, ta wypada trochę gorzej, choć oczywiście autorka poniżej pewnego standardu nie schodzi. Tempo akcji jest dobre, choć trafiają się lekkie dłużyzny i mniej ciekawe wątki.
Sam wątek miłosny nie porywa za bardzo. Poprawnie napisany, rozwija się powoli, bez wielkich fajerwerków i jest w miarę wiarygodny. Brak jednak wyraźnej chemii między bohaterami. Być może to wynika z ich konstrukcji.
Rothgar nie za bardzo przypadł mi do gustu, już od pierwszego tomu. Oczywiście, w jego historii musiał być dokładnie taki jak w poprzednich częściach, czyli do bólu logiczny i powściągliwy. O ile działało to gdy był postacią poboczną, to jako główny bohater słabo się jednak sprawdza. Owszem, myśli o swojej wybrance i miewa rozterki ale wszystko to jest takie skalkulowane i na zimno. Od romansowego amanta chciałoby się trochę więcej żaru i emocji.
Z kolei Diana jest po prostu sympatyczna. Fajna, silna i niezależna kobieta. Wie czego chce i jak do tego dążyć. W porównaniu z Rothgarem wypada znacznie lepiej. Można ją lubić od razu i wciągnąć się w jej historię. Nie jest przy tym zbyt zarozumiała i przemądrzała.
W relacji głównej pary brakło mi ognia. Owszem, są sceny erotyczne i budowanie napięcia seksualnego ale coś tam ewidentnie nie zagrało. Nie wiem dlaczego. Ich relacja wydaje się być prawdziwa i napisana z sensem, a jednak nie wzbudza wielu emocji.
Tło powieści to intrygi na dworze króla Jerzego III Hanowerskiego. Przygotowanie historyczne, o ile się orientuję, jest dobre. Pojawiają się postacie historyczne, które autorka umiejętnie wplata w fabułę. Ten wątek oceniam pozytywnie, mimo iż nie był bardzo zajmujący.
Całość jest dobra. Trudno się do czegokolwiek przyczepić, poza niską temperaturą wątku miłosnego. Jo Beverley dostarcza solidny warsztat. Konstrukcja fabuły, rozłożenie akcentów, opisy, budowanie klimatu – to wszystko jest naprawdę w porządku, jednak ta książka nie ma już takiego impetu jak poprzednie części. Może to kwestia bohatera, który nie do końca mi się podoba, może braku chemii w wątku romantycznym. Trudno powiedzieć. Na pewno jest to książka godna polecenia ale nie wzbudzająca też wielu emocji, czy zachwytu.
Czytało się płynnie i w miarę szybko, choć chwilami bywało mniej ciekawie, dlatego moja ocena końcowa to 7/10.