Teraz jest 21 listopada 2024, o 11:34

Czterej Jeźdźcy (cykl; tom 1-4) - Laura Thalassa (Fringilla)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW PARANORMALNYCH I FANTASTYCZNYCH)
Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Czterej Jeźdźcy (cykl; tom 1-4) - Laura Thalassa (Fringilla)

Post przez Fringilla » 1 grudnia 2021, o 03:08

Laura Thalassa, cykl Czterej Jeźdźcy / The Four Horsemen, 2018 - 2021
gatunek: romans paranormalny / fantastyka
1. Zaraza / Pestilence - 2. Wojna / War - 3. Głód / Famine - 4. Śmierć / Death
czytane w oryginale
$Horsemen.png


Obiecałam recenzję po zakończeniu lektury całego cyklu i słowa dotrzymuję. Mam nadzieję, że wyląduje to na plus w ogólnym rozliczeniu ;)
Dzięki za inspirację do sięgnięcia (z ostrożności nie będę wymieniać z nicka).

Uwaga: lekkie spoilery

Zastrzeżenie moje na początek:
To prawdopodobnie nie jest lektura, która znalazła się na mojej liście w odpowiednim momencie mego życia :D Nie odstawiłam tekstów apokaliptycznych w powieściach totalnie w przeciągu ostatnich dwóch lat, ale przyznam, że z dużą ostrożnością podchodzę obecnie do motywu. I dlatego z automatu mam cały pakiet zastrzeżeń do fabuły, które mogą mocno powiązane z indywidualną potrzebą czytelniczą na ten moment. Nie będę udawać, że próbuję tutaj zdobyć się na obiektywną (nie wierzę w koncept) recenzję (to raczej próba uporządkowania części wrażeń).

Czyli ciąg luźnych obserwacji, bo zarazem jest mnóstwo całkiem ciekawych recenzji lepiej rozkminiających poszczególne tomy.

W skrócie serię opisałabym tak:
Nadszedł Koniec Czasów i oto zjawiają się Czterej Jeźdźcy Apokalipsy wedle tradycji chrześcijańskiej (nawet jeśli autorka próbuje przepchnąć koncept, że są metareligijni, ech) - w mocno zamerykanizowanym wydaniu różnych lokalnych protestanckich nurtów... - i po kolei zgodnie z Pismem trzebią poszczególne regiony świata (Zarazę poznajemy w Ameryce Północnej, Wojnę na pograniczu Afryki Północnej i Zachodniej Azji zwanym Bliskim Wschodem, Głód maltretuje Amerykę Południową a Śmierć spotkamy ponownie w Stanach). Narracja jest prowadzona w 80% z punktu widzenia Bohaterek (Sara, Miriam, Ana, Lazarus - tak, mamy próbę ulokalnienia opowieści), które Jeźdźcy spotykają na swojej drodze, więc szczególnie na początku wiemy tyle, ile im udało się wyłapać z przekazu w rozpadającym się świecie.

Najbardziej tajemniczo sytuacja przedstawia się tomie pierwszym - na początku galopady zacnej Czwórki. Wiadomo, że technologie mocno szwankują i świat powoli wraca do stanu preindustrialnego. Kolejne regiony dosięga nieuleczalna choroba zabierająca ze sobą miliony (to książka sprzed 2019 roku!). Naturę Jeźdźców - a konkretnie Zarazy - odkrywamy z początku razem z Sarą. Czy można Jeźdźca zabić? Hm… I czy rozwiąże to problem? Hmmmmm… A w ogóle: jak się problem przedstawia? Ile misja Jeźdźców ma trwać? I jaki ma przewidywany koniec? Jaki los czeka Sarę, Miriam, Anę i Lazarus?

Każda część ma dokładnie ten sam schemat - co nie jest zarzutem! - czyli: Bohaterka w kryzysie apokaliptycznym i personalnym (sama staje w sumie twarzą w twarz z Wrogiem) spotyka Jeźdźca (przypadkiem, zamierzenie, w ogólnym zamieszaniu) i staje się (raczej) niechętną towarzyszką w jego misji. Mamy opowieść drogi, symboliczną podróż ku poznaniu (świata - w obcej formie dla Bohaterek tak jak i Czytelniczek) i samopoznaniu (własna natura / charakter, zależnie od tego, o kim mowa). Na drodze Jeźdźcy poznają znaczenie ludzkiego życia oraz wartości (każda część ma inny motyw i ma za zadanie doprowadzić niejako do Objawienia u Jeźdźca… np. na pierwszy ogień idzie Zaraza, który musi zinterpretować “miłosierdzie”). Natomiast Bohaterki… No właśnie. Cóż, przynajmniej w jednym wypadku na pewno dowiadują się, że seks może być satysfakcjonujący na poziomie czysto fizycznym ;)

Koncept zgrabny: misja, podróż, tajemnica, obcy w obcym kraju symbolicznie, dosłownie, emocjonalnie.
Tyle siedzę w fanfikach różnych, że również element bohatera-nie-ukrywajmy-mordercy jest mi mocno nieobcy (“jak daleko można przesunąć granicę definicji antybohatera”).
Jednak szczegóły, oj, szczegóły i wykonanie… Rany, w sumie zdążyłam prawie zapomnieć, jaka jest konkluzja serii. Ekhm, wiecie, Apokalipsa, te rzeczy, a na koniec… chyba… ludzie ozdrowieli? Prąd znów zaczął płynąć? Czy zmarli powstali z martwych? Czy mamy w sumie do czynienia z cichym Końcem Dziejów mimo wszystko? Arka dopłynęła i o to znów świat się zaludnia potomstwem Wiadomo Kogo?

Co wiemy na koniec serii? Przyznam, że ja jestem równie zagubiona co na początku co do natury świata przedstawionego. Że życie w heteroseksualnym płodnym monogamicznym związku to ukoronowanie fabuły? Jasne, bez zaskoczeń. Coś więcej?
Ciężkich pytań, jaki jest Bóg, nawet nie stawiam, za stara jestem (aczkolwiek używany zaimek daje do myślenia, co autorka chciała osiągnąć :lol:

Bohaterów drugoplanowych praktycznie nie ma, parę postaci służy co najwyżej jako deus ex machina na drodze Przemiany Bohatera, zwykle dając po prostu okazję Bohaterce na udowodnienie, że ona akurat jest Dobrym acz Ludzkim w swej Naturze Człowiekiem :lol:

I tu mam problem
Nie wiem po prostu, co zrobić z wizją przedstawionego świata, bo im więcej wiemy o nim, tym bardziej wszystko się nie składa jakoś. I ja nie wiem: może to faktycznie symulacja do nauki etyki przez Jeźdźców. Rany, inaczej ten ogrom cierpienia bezpośrednio i pośrednio doświadczanego przez wszystkich wokół, nie tylko samych Bohaterów, to… Ciarki.

Gdzieś w tle przewija się motyw ludzkości zbyt oddalającej się od Boga za pomocą technologii (bardzo starotestamentowo). Tu wspomnę, że za każdym razem parskałam, gdy Bohaterka spogląda z zadumą na wieżowce jako symbol dorównania Bogu w mocy i sprawczości - rodem z telewizyjnych kazań prosto z jakiegoś megakościoła ;)

Jednak zarazem im dalej w przysłowiowy las, tym bardziej widać, że chodzi też o okrucieństwo ludzi. Jeźdźcy, siejąc chaos i zniszczenie wokół, równolegle narzekają, jakże to ludzie są nieczuli i okrutni (przede wszystkim ich misja staje się… personalna, gdy sami się stają ofiarami kolejnych zamachów… próba rozkminy moralnej z użyciem choćby słowa “walka z terroryzmem” by się przydała).
W przypadku Zarazy jeszcze byłam w stanie zrozumieć - sprawiał wrażenie najbardziej odklejonego (o tym za chwilę). Ale reszta?
I to ten moment, gdy jednak zawiesiłam się lekko, bo w mojej kulturze koncept cierpienia, winy i kary trochę inaczej jest ustawiony [tu pojawia się miejsce na esej o eschatologicznym wymiarze twórczości Thalassy :lol:

Czego się spodziewałam? Nie pamiętam.
Co dostałam? Jako nonteistka wyszłam z lektury lekko sponiewierana z ogólnym “Dawno nie czytałam tak przerażającej wizji Boga tak mocno zakorzenionego w chrześcijańskiej tradycji amerykańskiej zafascynowanej starotestamentowym przekazem” plus “Dawno nie czytałam romansu, gdzie totalnie nie załapałam w sumie, na jakiej podstawie Bohaterki budują swoje relacje z Bohaterami poza olbrzymią, nomen omen apokaliptyczną wręcz, traumą i dogłębnym poczuciem zagrożenia na poziomie duchowym i fizycznym.

Motyw poświęcenia kobiety, aby ocalić świat przed agresją mężczyzny za pomocą głównie seksu/intymności - co zabawne, wręcz przedstarotestamentowy motyw tym razem: co i rusz miałam wizję Kapłanki Szamkat i Enkidu z Eposu o Gilgameszu, jak to się “cywilizuje za pomocą seksu” - był tu… męczący na dłuższą metę. A przecież to jeden z bardziej popularnych zagrań w romansie, taki evergreen :D
Hm, kim jest autorka z wykształcenia… antropolożką…?

Czy się wzruszyłam? Ani przez moment.
Nie kupuję seksowności Jeźdźców - no nie mój typ (nie tylko wizualnie LOL) - ani nie do końca czuję personalnie Bohaterki i powody ich pociągu do prawie-nieludzkich-w-swej-doskonałości-ciał-tych-psychopatów (no przepraszam, nie są ludźmi, więc ich emocjonalność i psychiczna konstrukcja… no…). Znaczy: rozumiem powiązanie eros plus thanatos / miłość i śmierć, ale... no nie tu.
Jednak tu mogłam się dać wciągnąć chyba tylko w przypadku Zarazy (może ze względu na to, jak się zaczęła ich znajomość i to, że Zaraza był najbardziej nie-ludzki z całej Czwórki).

Zakończenie serii przypomniało mi, jaki znam romans z podobnym motywem końcowym, którego zakończenie mega utkwiło mi w pamięci - i jak to zrobić tak mocno, aby zostało zapamiętane, gdy nawet tytuł i autorka się zatrą w pamięci. Dlatego znów: no lekkie meh.

Czy jestem zadowolona, że przeczytałam? Oczywiście! Każda nowa odmiana antybohaterów przez kolejne pokolenie autorek jest ciekawe samo w sobie.
Jest też parę całkiem fajnych scenek z pomysłem (np. rozmowa o seksie oralnym między z Głodem).
Ale to lektur z taką chłodną fascynacją, szczególnie od 2. tomu :P

Na moje szczęście wpadła mi zaraz trylogia Him Bowen & Kenney, więc trauma nie trwała długo i się leczyłam cieplutkim romansem dwóch emocjonalnie sensownych bohaterów całkiem skutecznie ;)
(Nic nie przebije zniechęcenia do romansu po lekturze Blanki Lipińskiej dosłodzonej ekranizacją - rany, jak ja się cieszę, że mogłam sobie zapodać dla odnowy serial Eastsiders - znów romans gejowski ratuje u mnie wiarę w heteroromans ;)

Ogólnie: cieszę się, że serię dzielnie pokonałam - dawno nie miałam tak wielu WTF w trakcie romansu (a wciąż czytam Palmer, więc....) co niesie ze sobą swoistą wartość, acz pewnie wkurzę tym fanki ^_^ Cóż, trudno, zaznaczę jednakże, że Przeczytałam. Gnioty według własnej oceny porzucam.

PS Pominęłam parę spraw, które dodatkowo mnie… zastanowiły przy lekturze, poruszone choćby w recenzji zalinkowanej niżej (motyw wykorzystania tzw. Bliskiego Wschodu i to w części o Wojnie… przy czym powinna być w recenzji errata - tak, Thalassa zauważyła obecność chrześcijan w regionie, akurat tego odmówić jej nie można):
https://smartbitchestrashybooks.com/reviews/war-by-laura-thalassa/
Hm, ta seria nadaje się do serio wielopłaszczyznowego omówienia na poziomie pozaromansowym, ale może nie dziś.


Podsumowując: dla mnie, czyli moja prywatna skala Jak Dobrze się Bawiłam:
Cykl: 4/10
bo koncept przerósł jak dla mnie autorkę zbytnio, ale Nie Odradzam Lektury, bo to niezła ciekawostka. I jak się ma nastrój na ten motyw, to specyficzna dawka seksualnego napięcia obecna. Sceny seksu ogólnie są ok.
Tom 1. 5/10 (bo Sara, Koń Zarazy i ogólna Tajemnica, a i sam Zaraza miał momenty w relacji z Sarą)
Tom 2. 3/10 (i tak za wysoko...)
Tom 3. 5/10 (bo Ana miała ciekawy zawód w kontekście tego wszystkiego, Głód miał potencjał i w sumie chyba faktycznie najlepsze sceny seksu)
Tom 4. 4/10 (ze zmęczenia chyba i radości, że to już koniec oprócz samego Końca)


Uf, zadanie wykonane :lol:
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 40270
Dołączył(a): 17 października 2011, o 13:59
Lokalizacja: Tam gdzie Niebo z Piekłem się łaczy
Ulubiona autorka/autor: Nalini Singh

Post przez Nocny Anioł » 1 grudnia 2021, o 08:22

Przyjdę czytać jak przeczytam.
Obrazek
Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki

Avatar użytkownika
 
Posty: 3237
Dołączył(a): 10 marca 2014, o 12:43
Ulubiona autorka/autor: E. Hoyt, K. Byrne, R. Quasi, A. Giusti

Post przez Viperina » 3 grudnia 2021, o 10:18

Dzięki, Fringillo, bardzo czekałam na Twoją recenzję. I... chyba nie teraz. Nie mówię, że nigdy nie, ale jakoś tak skojarzyło mi się to klimatycznie z serią o Gildii Nalini Singh (bohaterowie o innej niż ludzka mentalności), którą notabene bardzo lubię. Przypomniałam sobie jednakże atmosferę tamtej serii i chyba teraz nie mam na to ochoty :)
Przeciętna kobieta zakochuje się siedem razy w roku, w tym sześć razy w butach.

All woman desire a Mr. Darcy.
Unfortunately, all man have no idea who that is.

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 3 grudnia 2021, o 17:05

Nie jestem mega fanką Singh, ale czytuję i mocno doceniam twórczość - u niej koncept świata przedstawionego się spina ;)

Przy czym tom pierwszy z Zarazą i Sarą ma swój urok - jak wspomniałam - wspólnego odkrywania "nowego" świata. Jeśli ma się ochotę na jesienną sporą dawkę melancholii (podróż Sary i Zarazy pobrzmiewa echem Wielkiej Amerykańskiej Powieści z wątkiem podróży przez zgliszcza i liminalne przestrzenie), to nawet nawet. Ale znowu dla mnie: no nie dziś... ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 3879
Dołączył(a): 28 grudnia 2015, o 10:41
Lokalizacja: Tarnów
Ulubiona autorka/autor: Gabriel Garcia Marquez

Post przez Szczypta_Kasi » 7 grudnia 2021, o 19:01

Ja serii jeszcze nie skończyłam. Jestem po "Wojnie".

I dla mnie "Zaraza" była świetna. "Wojnę" czytało mi się gorzej ale głownie ze względu na brak polskiego wydania.

Nigdy nie brałam tych książek pod tak wnikliwą obserwację jak Frin. Zaczynałam je czytać, podobało mi się, zachwycałam się tym, że cała fabuła jest mocno skoncentrowana na głównej parze, nie rozpraszając czytelnika wszystkim tym co można powiedzieć o końcu świata, i co owszem może sprawić, że lektura będzie ciekawsza pod względem intelektualnym i poza romansowym, ale ja czasem po prostu nie mam siły czytać nic więcej poza prostą historią dwojga ludzi (nie zawsze musza to być ludzie ;) ). A relacje bohaterów podobały mi się, gdyż rozwijały się w określonym tempie - ani za szybko, ani za wolno. Było trochę antagonizmu, było stopniowe przekonywanie się do siebie, była wreszcie miłość i poświęcenie swoich przekonań na rzecz uczucia.

Lubię trochę oklepane historie miłosne, które wrzucone są w niecodzienne okoliczności. Więc jak dla mnie te książki były świetną rozrywką. Kolejne dwa tomy zapewne też przeczytam. Gdy wreszcie wezmę się z powrotem do lektury.

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 7 grudnia 2021, o 19:41

Dla mnie sam koncept był dobry, jeśli chodzi o relację bohaterów (tak, lubię motyw rozpracowywania obcości w warunkach krytycznych :lol:
Jestem fanką tego, co znam, gdy chodzi o oklepane historie ^_^

Natomiast autorka nie sprostała dla mnie zadaniu zbudowania sensownego świata dla tej opowieści i tego nie potrafiłam przeoczyć / zamknąć w pudełku w tym konkretnym przypadku (bo serio potrafię włączyć stan hibernacji przed lekturą dla wielu aspektów krytycznego myślenia i podkręcać inne) :hyhy:

Sądzę, że też inaczej się podsumowuje całość niż kolejne tomy chronologicznie / kolejno po przeczytaniu... Dlatego Zaraza u mnie najwyżej.

Sam model relacji przedstawionej w Zarazie przełknęłam (i to z pewną ciekawością) - no nie mój typ na koniec, ale tu akurat to faktycznie kwestia preferencji i potrzeb - ale dalej po prostu nie spinał się i stąd powyższy tekst ;)

Natomiast w Wojnie miałam problem trochę na innym poziomie jeszcze - podobny, jaki miewałam przy motywie "romans z hitlerowcem". No... mam osobiście pewne granice indywidualne, poza którymi nie potrafię rozpatrywać relacji jako romansowej z potencjałem HEA.
Plus sam kontekst - osadzenie akcji akurat w tym regionie z takimi bohaterami, w tym drugoplanowymi.
Nawet jeśli założyłam sobie w pewnym momencie, że to czysta fantastyka a la alternatywna historia całościowo, a nie tylko futurystycznie (i dlatego Głód wyszedł u mnie lepiej).

Po Wojnie miałam chwilę niechęci do kontynuacji i tylko ciekawość przemogła.
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 6439
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Liberty » 28 grudnia 2021, o 20:00

Boże, jaka ze mnie sierota :zalamka: Przepraszam Frin :sorry: :sorry: :sorry: Poprosiłam o recenzję i nie zauważyłam, że już jest :speachless: :giveup:
Na początku napiszę, że ja właściwie zgadzam się z tym co napisała Frin, a jednocześnie prawdopodobnie jestem tą fanką co zainspirowała do sięgnięcia :lol: Chociaż nie wiem czy fanka to odpowiednie słowo w tym przypadku. Ja po prostu lubię sięgać po różne dziwne rzeczy, poeksperymentować. Zwykle nie trafiam z wyborem ale zawsze mam nadzieję, że w końcu trafię na perełkę. Tego cyklu może perełką nie nazwę ale jest interesujący. Na tyle, że czekałam na wydanie kolejnych tomów. Seria wpisuje się w nurt retellingów, które teraz chyba są modne i choć jest mocno niedoskonała to i tak plasuje się mocno powyżej średniej (czytałam inną serię o Jeźdźcach, z motywem reverse harem; punkt wyjścia fajny, wykonanie mocno zawiodło).

Właściwie za największą wadę uważam to, co mnie do tych książek przyciągnęło; taka wada nie wada – czyli 4 Jeźdźcy Apokalipsy. Z jednej strony to taki atrakcyjny motyw, z drugiej wiadomo, że korzystanie z niego, i to w romansie, to przepis na katastrofę. Ogrom religijnych, egzystencjalnych, filozoficznych etc. znaczeń jakie za sobą niesie z miejsca trywializuje wszelkie ramy, w które spróbujemy go wtłoczyć. I tak jest u Thalassy. Trudno nie zauważyć tego „słonia” w postaci pytań, które w tych książkach nie padają i rzeczy nad którymi bohaterki się nie zastanawiają. Żeby czerpać jakąś radość z czytania tych książek trzeba od razu założyć ich pewną umowność, kostiumowość, ponieważ w innym wypadku momentami robi się kiczowato a nawet karykaturalnie i parskamy śmiechem nie tam, gdzie powinniśmy. Z tego powodu cały czas zastanawiało mnie czemu autorka nie napisała po prostu romansu historycznego (bo to ma schemat klasycznego bodice rippera). A najlepiej gdyby napisała romans fantastyczny, w którym do jakiegoś uporządkowanego świata zajeżdżają mroczne istoty i sieją apokalipsę. Bez Boga i całej biblijnej kłopotliwej otoczki łatwiej byłoby przeprowadzić i przemianę bohaterów i sam romans byłby bardziej prawdopodobny. A i seria mogłaby mieć jakiś cel ;) Zakładam jednak, że to mogłoby się gorzej sprzedawać. Magnesem są Jeźdźcy.

Mimo to, wydaje mi się, że przy tak olbrzymim błędzie już na poziomie założeń serii, czyta się to zaskakująco dobrze. Taki paradoks złej książki, która sprawia frajdę. Za udane uważam wszystkie bohaterki. Moją ulubienicą jest Ana (zresztą tom trzeci jest wg mnie najbardziej udany). Autorce udało się uniknąć wkurzających bohaterek, które raz za razem popełniają idiotyczne błędy. W prawdzie ich zauroczenie jeźdźcami jest psychologicznie mało prawdopodobne, ale nie irytują.
Są odpowiednio sympatyczne, zaradne, twarde gdzie trzeba, wrażliwe gdzie trzeba. Posiadają dość cech dystynktywnych żeby się z nimi utożsamiać ale nie dość żeby zapadły nam w pamięć niczym Scarlett O’Hara. Znowu sprzeczność, która mi osobiście nie przeszkadzała w czytaniu.
Każdy tom to romans drogi, czyli gdzieś sobie jadą, jako taki konkretny cel mamy w dwóch ostatnich tomach, ale narracja nie kuleje. Jeśli chodzi o świat przedstawiony najlepiej wyszedł tom „Głód”. Jest najbardziej plastyczny, makabryczny. Krajobraz jaki zostawia po sobie Famine jest najbardziej konkretny, charakterystyczny tylko dla niego i przez to zapada w pamięć. Straszne obrazy już tak mają, zostają z nami na dłużej. W pozostałych tomach to po prostu krajobraz po katastrofie. USA, Afryka czy Ameryka Południowa to tylko nazwy geograficzne, wszystkie miejsca wyglądają niemal tak samo.

Seria Jeźdźcy to taka makabryczna fantazja, zlepiona z kilku chwytliwych motywów, zbudowana na sprawdzonych schematach. Nie należy traktować jej dosłownie i wtedy może się sprawdzić jako fajna, rozrywkowa lektura. Potraktowana na serio, jako np. komentarz do biblii, zamienia się w toksyczny literacki koszmarek, absolutnie niestrawny i o niczym.

Serdeczne dzięki Frin za recenzję :thankyou:

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 3 stycznia 2022, o 23:44

Spokojnie spokojnie, wszystko ma swój czas i miejsce ;)

Zwykle nie trafiam z wyborem ale zawsze mam nadzieję, że w końcu trafię na perełkę.

Na tym zabawa polega...
... i choć jest mocno niedoskonała to i tak plasuje się mocno powyżej średniej

Rany boskie donotwant
Znaczy: wierzę i sobie przypominam, czemu czytam obecnie o wiele mniej nowości...

taka wada nie wada – czyli 4 Jeźdźcy Apokalipsy.

I teraz: to wada, gdy chodzi o konkretna grupę odbiorców, a zaleta - gdy chodzi o inną...
Bo nie jestem pewna, czy to wybrzmiało w tekście moim: potraktowanie metafizycznego aspektu opowieści nie jest powierzchowne, jest... po prostu osadzone w innej kulturze religijnej niż nasza, jak podejrzewam - chrześcijańskie motywy z dosłownie innej parafii zderzają się z kontekstem wierzeń naszego świata katolickiego (znaczy: podejrzewam, Liberty, że naszego, bo na koniec pewnie wychowywałyśmy się w podobnych przestrzeniach tradycji i kultury, nawet jeśli religijnie może nas wiele dzielić ;) i... no...

I jak najbardziej: to odpowiada targetowi czytelniczemu.
Tak, ja należę do innej grupy, która by wolała bardziej fantastyczny retelling pewnie.
Skoro autorka dała kontekst mocno biblijny/religijny, to nie ma prawa ode mnie wymagać interpretacji zupełnie w oderwaniu od tegoż :hyhy:
Trudno nie zauważyć tego „słonia” w postaci pytań, które w tych książkach nie padają i rzeczy nad którymi bohaterki się nie zastanawiają.

Ależ są stawiane!
Jak się stawia pytania, to dyskusja o odpowiedziach będzie mieć miejsce :P

To zabawne, ale w sumie w samym zamyśle tkwi fajny potencjał, gdyby przesunąć akcenty i wprost opowiedzieć - bohaterki na dłuższą metę niezorientowane oraz w sumie niezainteresowane na dłuższą metę metafizycznym poziomem wydarzeń i klasyczne zderzenie, jakie ma miejsce często w czasie wojen różnych, opowiadanych z męskich punktów widzenia: my tu z misją wyzwolicielską, a lokalna ludność tak przyziemnie się zajmuje codziennymi problemami, ojej.

Bo to o tym jest ta opowieść na dłuższą metę, ale jednak próbuje się jakoś czytelniczkę (czyli mnie) przekonać, że Bohaterka Zdaje Sobie Sprawę z Doniosłości i Swej Roli w Nawróceniu.
A jak zwykle idzie o grę: co zrobić, żeby w momencie kryzysu wybalansować między facetami prowadzącymi wojnę, nastawionymi na mord, gwałt i grabież :yeahrite:
Znaczy: ja doceniam, że to jednak widać w fabule - to kulturowe przyzwyczajenie do zerowej sprawczości (czyli innej niż poprzez mężczyznę, z którym się sypia).

Serio, to pachnie chrześcijaństwem w stylu amerykańskim, gdzie w wyznaniach wielu kobieta ma zawsze zapośredniczony kontakt z Absolutem za pomocą faceta, zwykle męża.
Jednak w europejskich wersjach tradycja poszła w trochę innych kierunkach (ba, przecież dlatego część Pielgrzymów wyemigrowała od nas :P

(na marginesie: z okazji 4. Matrixa wywiązała się fajna dyskusja w sieci na temat "czy znasz kontekst rzeczy, jakie konsumujesz rozrywkowo" ;)

Autorce udało się uniknąć wkurzających bohaterek, które raz za razem popełniają idiotyczne błędy. ... Posiadają dość cech dystynktywnych żeby się z nimi utożsamiać ale nie dość żeby zapadły nam w pamięć niczym Scarlett O’Hara.

Prawdopodobnie tak... Przypominam sobie, czemu unikać się staram jak ognia większości pierwszoosobowej narracji w YA/NA... Paradoksalnie w ten sposób najłatwiej zbudować "narratorkę bez osobowości" wynikającą z "czytelniczki romansów nie przepadają za bohaterkami romansów, więc najlepiej uczynić je jak najbardziej generycznymi".
To nie sprzeczność. Ja to się mawia: not a bug, it's a feature :hyhy:

W pozostałych tomach to po prostu krajobraz po katastrofie. USA, Afryka czy Ameryka Południowa to tylko nazwy geograficzne, wszystkie miejsca wyglądają niemal tak samo.
:czeka: ech... a lokalne kultury, z których pochodzą bohaterki, to... no więc ja tu wysiadłam. Chyba bym już wolała "białe" misjonarki, które akurat wylądowały w danych miejscach w danych momentach :niepewny:

Sądzę, że dla mnie byłoby wszystko bardziej zjadliwe, gdyby był to zbiór 4 opowiadań. W miarę skondensowanych ^_^
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 6439
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Liberty » 8 stycznia 2022, o 16:13

Frin, Ty chcesz 4 opowiadań a ja sobie myślę, że jakby napisała 40 tomów to może udałoby się bardziej to ogarnąć i wszystko wyjaśnić punkt po punkcie :rotfl:


taka wada nie wada – czyli 4 Jeźdźcy Apokalipsy.



I teraz: to wada, gdy chodzi o konkretna grupę odbiorców, a zaleta - gdy chodzi o inną...
Bo nie jestem pewna, czy to wybrzmiało w tekście moim: potraktowanie metafizycznego aspektu opowieści nie jest powierzchowne, jest... po prostu osadzone w innej kulturze religijnej niż nasza, jak podejrzewam - chrześcijańskie motywy z dosłownie innej parafii zderzają się z kontekstem wierzeń naszego świata katolickiego (znaczy: podejrzewam, Liberty, że naszego, bo na koniec pewnie wychowywałyśmy się w podobnych przestrzeniach tradycji i kultury, nawet jeśli religijnie może nas wiele dzielić ;)


Chodziło mi o to, że w ogóle dotykanie tego motywu czy tej części Biblii jest właściwie z góry skazane na porażkę. Powiedzmy że młodsi czytelnicy czy mniej oczytani łykną ale na dłuższą metę ciężko podołać apokalipsie ;) Dlatego wydaje mi się, że nie wyszło tak źle jak mogło.
Osadzenie winnej kulturze religijnej i w ogóle w amerykańskiej kulturze faktycznie stanowi tu największy problem, bo jednak europejska i polska to zupełnie coś innego. Niemal zawsze wydaje się nam, że przez porównanie, to co Amerykanie nam fundują, to straszna wydmuszka.

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 8 stycznia 2022, o 18:06

Ty chcesz 4 opowiadań a ja sobie myślę, że jakby napisała 40 tomów to może udałoby się bardziej to ogarnąć i wszystko wyjaśnić punkt po punkcie

No właśnie nie :P format opowiadania pozwala na konstrukcję pozwalającą na zbudowanie fabuły na Rzeczach Faktycznie Ważnych - budowanie relacji w ostrym balansie przetrwać/zginąć/cierpieć :P
A jak się bierze autorka za Budowanie Świata i i Budowania systemu Wartości to kurcze wymagam odrobiny umiejętności.

I dlatego mam problem z większymi produkcjami chrześcijańskimi w wydaniu amerykańskim :lol:
cierpią na przypadłość warsztatową: nie potrafią odróżniać formatu kazania od opowieści - za dużo proroków i listów ("faceci mówią, jak zyć"), za mało psalmów i przypowieści (metafora, tajemnica, niedopowiedzenie, przestrzeń do interpretacji, samodzielność odbiorcy ;)
Znaczy: to zamierzone znowu a nie niedopatrzenie (vide: Redeeming Love i zobaczymy, co z tego wyjdzie).

Żeby nie było: nie odmawiam amerykańskiemu chrześcijaństwu całościowo głębi, czepiam się tylko nurtu libertariańsko-kapitalistycznego modelu zarządzania wiarą w popkulturze.

Autorka miała pomysł, ale nie miała narracyjnych narzędzi poza sferą budowy relacji między bohaterami (mogę się czepiać i tego, co uważam i tak za słabość w tej sferze, ale widać, że konkretne rzeczy są ogarnięte - tak, głównie seks :lol:

Ok, jestem tradycjonalistką - uważam, że dobra powieść religijna z apokaliptycznym motywem dominującym to wciąż szkoła tolkienowska :hyhy:

PS Dlatego raczej unikam YA/NA - zbyt często niedomogi warsztatowe ukrywa się za "to świat uproszczony, dla młodzieży".
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 6439
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Liberty » 10 stycznia 2022, o 19:50

Czyli wychodzi nam, że seksy były ok, reszta leży i gdyby to była inna opowieść to też byłoby ok :rotfl:

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 stycznia 2022, o 01:42

Na koniec po prostu zawsze jest: ale po co... :P
Jeśli seks spokojnie można przenieść do większosci innych fabuł, to... no, też srednio świadczy.
Ja lubię wiedzieć, dlaczego akurat taki a nie inny seks ma miejsce w danej opowieści (np. seks a la Palmer ma sens w fabule a la Palmer - wzajemna zależność :P
Tu seks ok, ale nie potrzebował do tego fabuły... :hyhy:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 6439
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Liberty » 11 stycznia 2022, o 19:12

:rotfl: No potrzebował mrocznego wprowadzenia, żeby było większe napięcie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 stycznia 2022, o 22:13

Tylko w 1. tomie, dlatego się broni jeszcze :P

Męczę aktualnie Heartsong[/b] (męczę, bo ogólnie czytanie fikcji w dłuższej formie ostatnimi czasy ciężko idzie mi :hyhy:
no i ja Cię proszę... no worldbuilding nieporównywalny (nie to, że super mnie wciąga i w ogóle - zblazowana jestem, przyznam :P ale warsztatowo...
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 3237
Dołączył(a): 10 marca 2014, o 12:43
Ulubiona autorka/autor: E. Hoyt, K. Byrne, R. Quasi, A. Giusti

Post przez Viperina » 2 kwietnia 2022, o 08:37

Zmęczyłam "Zarazę". Zmęczyłam to właściwe określenie na tę lekturę. Początkowo było bardzo OK, w środku zrobiło się przyciężkawo, końcówkę kartkowałam. Zarzuty:
1) syndrom sztokholmski - no nie. Niestety, ale nie. Było za bardzo, w obie strony, OK, w przypadku bohaterki można to jakoś wytłumaczyć, bo pastwiła się (i to w sumie jednorazowo) nad bohaterem, zanim go poznała. Bohater pastwił się nad bohaterką co najmniej kilkukrotnie, alternatywnie z opiekowaniem się nią. Jak dla mnie, to przekreśla relację romansową, o której chciałabym czytać.
2) Nuda. Ożywiałam się w zasadzie wyłącznie w momentach, kiedy na scenie pojawiali się, a pojawiali się rzadko, inni bohaterowie. Niestety, ich udział był wyłącznie pretekstowy.
3) Nie jestem zainteresowana ciągnięciem serii. Nie przepadam za paranormalem, chociaż dla kilku autorek (wspomnianej Singh w sadze o aniołach, Gail Carriger, Meljean Brook, może paru jeszcze) robię wyjątek.

Odpuszczam.
Przeciętna kobieta zakochuje się siedem razy w roku, w tym sześć razy w butach.

All woman desire a Mr. Darcy.
Unfortunately, all man have no idea who that is.

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 2 kwietnia 2022, o 14:58

Ogólnie chyba się zgadzam, chociaż pewnie wytrzymałam dalej niz Ty z irytacją przy 1. tomie ;)

ad.1 Tak, to miłośniczek tego motywu zdecydowanie, z domieszką horroru, nie do obronienia poza nim romansowo ;)
ad 2. Albo się ma słabość i nastrój na taki typ prowadzenia opowieści (wyalienowanie, skupienie na parze bohaterów) albo nie... znaczy: ja lubię, ale ten tytuł nie zajmuje u mnie... wysokiego... miejsca ;)
ad. 3 Tu przyznam, że jest wiele innych serii paranormalnych godnych polecenia nie-miłośniczkom, i znowu: jak dla mnie ta nie wpada do tej grupy.
To jest dla mnie seria z kategorii romansowej "spełnia bardzo konkretne wymagania czytelnicze" jak Palmer choćby :P czy, 365 dzionków...
PS Ale na poziomie "apokaliptyczna tematyka w fantastyce" będę walić bez litości. Po prostu nie :shifty:
Ogólnie Wojnie jeszcze obniżyłabym prywatną punktację obecnie.
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin


Powrót do Recenzje romansów paranormalnych i fantastycznych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość