Teraz jest 21 listopada 2024, o 11:58

Laleczka - Susan Elizabeth Phillips (Kawka)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW WSPÓŁCZESNYCH
Avatar użytkownika
 
Posty: 21062
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Rzeszów/Drammen
Ulubiona autorka/autor: Proctor, Spencer, Spindler i wiele innych

Laleczka - Susan Elizabeth Phillips (Kawka)

Post przez Kawka » 11 listopada 2018, o 14:29

Susan Elizabeth Phillips „Laleczka”

Uwaga, poniżej mogą być lekkie spojlery!

Susan Elizabeth Phillips nikomu nie trzeba przedstawiać. W mojej opinii pisuje sprawne romanse współczesne, pełne ciepła i lekkości, więc sięgając po „Laleczkę” miałam pewne oczekiwania. Jak się okazało, nie był to dobry pomysł.

Książka podzielona jest na kilka części, z których każda opisuje jakiś okres życia bohaterki lub jej matki, bo to one są naprawdę centrum tej książki. Najbardziej zaskakujące było dla mnie odkrycie, że nie jest to romans, a bardziej obyczajówka, gdzie nacisk położony został na główną bohaterkę i jej relacje z rodziną.

Blurb obiecywał wiele. Sławna modelka, która znika na wiele lat, by zmierzyć się z przeszłością. To naprawdę mnie zaciekawiło. Początek zapowiada się interesująco. Pojawia się bohaterka, a w tle jest tajemnica, którą czytelnik będzie poznawał stopniowo. Bardzo dobry zbieg, który praktycznie zawsze się sprawdza. Niestety, zaraz potem autorka zaczęła opisywać losy matki głównej bohaterki, poświęcając im ponad 50 stron, choć tak naprawdę można by streścić wszystko w znacznie mniejszej ilości. Już na tym etapie wiele osób zapewne odpuściło sobie lekturę, bo było po prostu nudno. Losy rodziców bohaterki zwalniają akcję i nużą. Dobrze, że Suan Elizabeth Phillips nie zaczęła opowieści od dinozaurów. Wiem, że chodziło o wprowadzenie w klimat, ale autorka zrobiła tu zabieg typowy u Penny Jordan (w złej odsłonie, bo Jordan ma też naprawdę dobre książki) – czyli rozwlekanie na siłę. Można było wywalić połowę tych bzdur z początku i popchnąć akcję nieco do przodu. Główna bohaterka pojawiła się dopiero w kolejnej części, na 67 stronie, zanim dorosła minęło kolejnych 40. Tak więc 1/4 książki minęła zanim cokolwiek zaczęło się dziać. Wiem, że trzeba było nakreślić tło ale bez przesady, trochę za długo się to rozwijało.

Po okresie młodzieńczym główna bohaterka – Fleur wkracza w dorosłość. Kierowana przez matkę zaczyna spektakularną karierę modelki i aktorki. Dopiero w tej części robi się odrobinę bardziej interesująco. Nie będę za bardzo spojlerować, kto chce, niech sięgnie po książkę. Potem jest sinusoida, raz lepiej, raz gorzej. Niektóre fragmenty ciągnęły się jak guma do żucia, inne czytało się znośnie. Nie było niestety żadnego, który by mnie porwał i sprawił, że czytałabym z zapartym tchem. Tempo akcji było raczej jednostajne i mimo że chwilami wiele się działo, to zwroty akcji nie wywołały wiele emocji. Raczej można się było spodziewać dokładnie takiego rozwoju akcji, jaki był. Niewiele w tej książce zaskakuje na plus.

Nie da się omówić książki bez bohaterów, więc zacznę od Fleur, która jest osią całej powieści. Początkowo jest niewinna i naiwna, chwilami wręcz bezwolna. Zrobiła karierę bo tak nią mama pokierowała. Uważa, że nie jest ładna, choć wszyscy wokół się nią szczerze zachwycają. Nie wierzę, że jakakolwiek dziewczyna pozostałaby obojętna na taką adorację i liczne przejawy zachwytu, tym bardziej, że matka pompowała jej ego od dziecka. Nie wiem z czego wynikała jej niska samoocena (choć prawdopodobnie dużą rolę odegrał brak akceptacji ze strony ojca), jednak moim zdaniem autorka nie uzasadniła tego dostatecznie wiarygodnie.

Jake to typ macho, zarozumiały dupek, nie dający się za bardzo lubić. Rozwiedziony, brał udział w wojnie w Wietnamie. Obecnie czołowy gwiazdor kina akcji. To w zasadzie tyle. Trochę byłam rozczarowana, że autorka praktycznie pominęła Jake’a w powieści ale jak już wspominałam, wtedy nastawiona byłam na romans, a nie obyczajówkę. Dopiero potem się okazało, ze Jake to postać drugoplanowa, jeśli nie epizodyczna. Znacznie bardziej ważna jest Belinda – matka Fleur i jej mąż - Alex. Najkrócej można ich opisać słowami – konkretnie rąbnięci. Mimo wszystko polubiłam Belindę. Na swój sposób miała charakter. Taka trochę Alexis z „Dynastii”. Lubiąca luksus, przebiegła, trochę podła, ale równocześnie szczera ze sobą, świadoma swoich słabości. Nawet jej stosunek do syna, był spowodowany działaniem męża. Trochę szkoda, że w całej tej rozwlekłości, wątek Michela został zmarginalizowany. Jego relacja z Fleur i rodzicami mogła zostać rozwinięta, skoro i tak autorka poświęciła sporo miejsca zawiłościom relacji rodzinnych.

Ponadto pojawia się kilka innych postaci, którym autorka poświęca więcej lub tyle samo miejsca co Jake’owi, mimo iż w moim odczuciu nie są aż tak ważni dla fabuły. Dysproporcja pomiędzy postaciami to jeden z największych błędów tej książki. Przez homeopatyczną ilość Jake’a nie da się go dobrze poznać, zrozumieć i w końcu polubić, bo przez prawie całą książkę kreowany jest na samolubnego dupka, dzięki czemu końcówka pasuje jak kwiatek do kożucha.

Kolejną sprawą jest stosunek Fleur do ojca. To było świństwo. Belinda jaka była, taka była, ale szczerze kochała córkę. A jej ojciec to był stary oblech, zimny i wredny manipulant. Mimo to wolała uciec do niego, nie pamiętając, iż ją ignorował całe życie, niż wyjaśnić wszystko z matką, jedyną osobą, która ją naprawdę kochała. Jej stosunek do brata też był dziwny. Od razu go znielubiła, praktycznie za nic. A potem, po latach ich wzajemne relacje nagle się uzdrowiły, tak po prostu, bez powodu.

Zdaję sobie sprawę, że to prawdopodobnie jedna z pierwszych książek Susan Elizabeth Phillips i prawdopodobnie wtedy jej warsztat literacki nie był jeszcze wyszlifowany ale pewne niedociągnięcia są widoczne od razu. Nie jest to udana książka. Nie jest też zła. Po prostu, średnia. Sama historia zapowiadała się interesująco ale jej potencjał został trochę zmarnowany. Głównie przez konstrukcję fabuły. Najbardziej właściwe słowo, opisujące tę powieść, które przychodzi mi na myśl, to dysproporcja. Ta książka ma złe proporcje. Za dużo jest opisów, które miały zbudować klimat (nie zbudowały), a za mało rzeczy ważnych (np. Jake’a, jego przeżyć i relacji z Fleur). Rozwoju uczucia między Fleur i Jake’em praktycznie nie ma, a szkoda, bo jest to coś, w czym Susan Elizabeth Phillips zazwyczaj jest mistrzynią. Za dużo nudnych wątków podocznych (praca Fleur, wątek z zespołem rockowym), za mało esencji. Przez to wyszedł taki trochę niesmaczny bigos, sporo składników całkiem niezłych zostało wrzuconych do gara i zamieszanych ale niestety, końcowy efekt nie jest dobry.

Jedną z dobrych rzeczy, jakie można powiedzieć o tej powieści jest motyw przemiany, czyli znak rozpoznawczy autorki. To jej wychodzi zawsze bardzo dobrze. Fleur i trochę Jake rozwijają się w trakcie książki.

Niestety, całość prezentuje się, delikatnie mówiąc, średnio. Nie było ani emocjonująco, ani ciekawie, ani bulwersująco, było w zasadzie nijako. To zdecydowanie nie jest dobra książka Susan Elizabeth Phillips i teraz, po lekturze, wiem już dlaczego po latach zdecydowała się na jej przeredagowanie i wydanie tej powieści w nowej formie. Nie wiem jak wypada na tle „Laleczki”, „Złota dziewczyna” i szczerze mówiąc, nie mam ochoty tego sprawdzać. Według mnie szczerą oceną będzie 6/10.
http://www.radiocentrum.pl

"...Gary (...) niedawno zerwał ze swoją dziewczyną z powodu niezgodności charakterów (charakter nie pozwolił jej zgodzić się na to, by Gary sypiał z jej najlepszą przyjaciółką)". Neil Gaiman "Nigdziebądź".

Powrót do Recenzje romansów współczesnych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość