Kolejna udana produkcja znanego już tandemu, napisana w serii książek o bohaterach spotykających się w różnych środkach lokomocji. Po samochodzie (Cocky Bastard) i metrze (Stuck-Up Suit) przyszedł czas na samoloty. Historia jest klasyczna, bohaterowie dość typowi, ale czyta się to świetnie, między innymi dlatego, że niemal do samego końca powieści jesteśmy ciekawi, jaką decyzję podejmie bohaterka. Nie będę spojlerować, oczywiście, ale powiem, że się nie rozczarowałam
Fabuła obfituje w znane motywy, jak choćby przypadkowe spotkanie, zaiskrzenie, spontaniczna decyzja i niespodziewana podróż. Do tego dochodzą: bohater odreagowujący traumę w przemysłowych ilościach romansów i bohaterka postawiona przez najbliższych wobec niemożliwego wyboru moralnego. Bohater jest wielowymiarowy, bo skrywa urocze i wzruszające oblicze.
Co lubię w tych powieściach? Otóż to, że od początku do końca kibicuje się bohaterom. Nie ma ich irytujących zachowań ani z tyłka wziętych decyzji. Wszystko jest sensowne, przemyślane i daje się obronić w przedstawionych okolicznościach. To są zwyczajnie sympatyczni i przyzwoici ludzie, pewnie, z jakimiś przywarami, ale te przywary nie dominują ani nie determinują postaci.
Co do samej narracji, mam nieodparte wrażenie, że wolę części pisane przez Vi Keeland (zakładam, że pierwszą część pisze Vi Kelland, a drugą Penelope Ward). Nie ma przepaści między ich stylem (i całe szczęście, bo byłoby to niestrawne w lekturze), ale pierwsza część jest, IMHO, napisana lepiej.
Rozwiązanie akcji poprawne, bez zaskoczenia (nie, że w sensie HEA, tylko w sensie, jak do tego doszło), romantyczna końcówka i last but not least urocze nawiązanie do Cocky Bastarda.
Całość na 8/10.
Polecam!