Skończyłam Breathless [Bez tchu] i chyba muszę ochłonąć. Miałam w zasadzie napisać w wątku autorskim, ale się rozpisałam i chyba wyszła z tego recenzja.
Zacznę od tego, że na początku podobało mi się bardzo. Mroczny bohater, wyraźnie inspirowany Piękną i bestią, trochę jak Jeoffrey de Peyrac, zwłaszcza fizycznie. I cudowna, absolutnie trafiona w dziesiątkę bohaterka. Tak, tak, Miranda Rohan jest chyba najciekawszą postacią kobiecą, jaką ostatnio czytałam. No ale ponownie Stuart przedobrzyła. Za dużo niedorzeczności i za mocno.
Zaspojleruję nieco.
Spoiler:
Otóż po pierwsze, on się mści za samobójczą śmierć przyrodniej siostry. Obłąkanej siostry. Odrzuconej właśnie z powodu swojego szaleństwa przez starszego brata Mirandy. Bo ona się zabiła (zastrzeliła na oczach ludzi, wcześniej grożąc bronią narzeczonemu i obiecując zastrzelić także jego rodziców). I Lucien de Malheur (swoją drogą, rozumiem używanie symbolicznie brzmiących nazwisk, ale tu już poszło za grubo) mści się za to na rodzinie Rohan. Dodajmy, że sam Lucien nosi na ciele paskudne blizny zadane mu ręką macochy, cierpiącej na podobny rodzaj obłąkania, co przyrodnia siostra. Rilly? To SIĘ NIE TRZYMA KUPY. O co on ma pretensje? Chciał, żeby siostra zgotowała komuś, może nawet własnym dzieciom takie piekło, jakie było jego udziałem? Z powodu takiej samej choroby? Serio chce przenoszenia tej choroby na kolejne pokolenia? To SIĘ NIE TRZYMA KUPY.
Spoiler:
Idźmy dalej. Lucien de Malheur, hrabia, arystokrata, owszem, z poharataną gębą, kulejący i o fatalnej reputacji, no ale jednak arystokrata, z nudów - bo przecież nie dla kasy - wchodzi w spółkę z przyjacielem z dzieciństwa, obecnie królem londyńskich złodziei. Wspólne przedsięwzięcie panów polega na okradaniu arystokratów z klejnotów. O ile w przypadku Jacoba (rzeczonego króla złodziei) sprawa jest dość oczywista, taki zawód, to po co to robi Lucien? Ach, no tak, oczywiście, przecież on jest taki mroczny, zły, demoniczny i pozbawiony wszelkich zasad moralnych. Musi być mega zły, inaczej nie byłoby zabawy.
Spoiler:
Nie koniec na tym. Nasz bohater postanawia zemścić się na rodzinie Rohan i najpierw wynajmuje kolesia, żeby porwał, uwiódł i porzucił Mirandę. Plan się nie końca udaje, bo Miranda, owszem, daje się uwieść, acz bez entuzjazmu, ale potem wali kolesia dzbankiem w głowę i ucieka. Niestety, jest zrujnowana. Lucien, zwany przez towarzystwo pobieżnie roboczo Skorpionem, czuje się usatysfakcjonowany. Ale nie, czekaj, kurczę, mijają dwa lata i okazuje się, że Miranda się jakoś urządziła, owszem, została zbanowana przez towarzystwo, ale mieszka sobie w uroczym domku z miłą cioteczką czy inną kuzynką, ma przyjaciółkę (Jane Pagett, córkę Liny i Simona - drugiej pary z poprzedniej części), może nie bywa na wieczorkach tańcujących, ale za to może robić, co chce. Nie żeby Miranda się jakoś tam szlajała, po upojnych trzech razach z kolesiem od uwodzenia przekonała się, że seks jest mocno przereklamowany, a faceci żałośni, więc dała sobie spokój z romansami. Ale nie cierpi, rodzina ją wspiera, może nie sielanka, ale spokojna egzystencja. Czyli zonk. Nie tak miało być. A zatem nasz demoniczny bohater postanawia zagęścić atmosferę i knuje podstępny plan zaprzyjaźnienia się z Mirandą, zaproponowania jej małżeństwa, a następnie wywiezienia jej na rubieże, tak by rodzina nie wiedziała, gdzie przebywa, i by nie mogła otoczyć jej opieką. Tak się składa, że Lucien dysponuje opuszczonym dworem z przeciągami, idealnym na porzucenie tam małżonki. Bo plan jest taki właśnie, Lucien ją poślubi, ona go polubi, on ją trochę na tych rubieżach pochędoży, a potem zostawi. Ona będzie tam samotnie mieszkać, aha, on jeszcze zrobi jej dzieci, ale je zabierze od razu, bo klimat na rubieżach nie sprzyja wychowywaniu dzieci. No i takie plany snuje sobie nasz bohater. Już go nie lubicie? To dopiero przystawka do tego, co ten typ potrafi.
Spoiler:
Plan się częściowo rozjeżdża, z bliżej niewyjaśnionych przez autorkę powodów, więc nasz bohater szantażuje Mirandę, że jak za niego nie wyjdzie, to on wyzwie na pojedynek jej najmłodszego brata i go zabije. A co. Na bogato. Miranda się zgadza i wyjeżdżają razem w te przeciągi. Przyznam, że do tej pory jeszcze była szansa, żeby tę historię uratować. Niestety, na rubieżach Skorpion nie poślubia od razu Mirandy, ale najpierw ją uwodzi, a potem zostawia z niesympatyczną gospodynią. I tu następuje najsympatyczniejsza część powieści, czyli opis tego, jak Miranda stawia Lucienowi czoła. Bo Miranda jest bardzo Lucienem rozczarowana. Naprawdę myślała, że Lucien jest jej przyjacielem, że to taka fajna relacja dwojga ludzi wyrzuconych poza nawias towarzystwa. Kiedy okazało się, jakim skurczybykiem jest Lucien, Miranda postanowiła, że weźmie karty, które jej rozdał, i spróbuje nimi coś ugrać. I ugrywa. Jest miła, zadowolona, wyśmiewa go, traktuje z góry, z sarkazmem i ironią. I to był ten moment, kiedy myślałam, że autorka poprowadzi to inaczej, może i stereotypowo, ale jednak inaczej. Że może będzie jakaś dramatoza (gotowa dramatoza była w postaci kolesia wynajętego do uwiedzenia, o którym Miranda mogłaby się dowiedzieć pod koniec, już po tym, jakby Lucien się kapnął, że ją kocha). Nie uprzedzajmy wypadków, powiem tylko, że koleś wybrzmi oczywiście. No ale nie, Lucien w dalszym ciągu snuje swoje diaboliczne plany.
Spoiler:
Przyznam, że miałam moment mocnego niesmaku. Otóż mianowicie Lucien postanawia jednak poślubić Mirandę, ale nie to, że wiejski kościółek i skromna ceremonia albo wręcz przeciwnie bal na sto par. Nie, nie, nie. Ma być czarna msza Niebiańskich zastępów, czyli organizacji non-profit przewijającej się we wszystkich częściach serii. Czyli, że Miranda wystąpi w przezroczystych szatach, gościu podający się za mistrza ceremonii ich poślubi, a potem Miranda ma zostać skonsumowana przez wszystkich uczestników ceremonii, którzy wyrażą wolę konsumpcji. Publicznie. A Lucien będzie sobie patrzył na to. I się cieszył, że no teraz, to zemsta mu się udała, bo rodzinie będzie przykro. Trochę szkoda, że bracia Mirandy nie są w stowarzyszeniu, bo byłoby fajnie, jakby i oni uczestniczyli. Miranda dalej gra w grę Luciena i się zgadza. Szacun, serio, mało kto miałby tyle siły, żeby w to wejść. Oczywiście, w ostatniej chwili Lucien ją wyciąga z tego, no ale. Niby kareta cały czas czekała, ale tak naprawdę Lucien kazał czekać na siebie, bo zamierzał zostawić Mirandę na pastwę swoich zdeprawowanych kolegów.
Spoiler:
Macie dość? Ja też miałam. Ale to nie koniec. Otóż po tych wszystkich przejściach, Lucien w końcu doznaje olśnienia i dochodzi do wniosku, że on tę Mirandę to chyba kocha. O rany, no ale jak to - kocha? On, Lucien de Malheur, Skorpion? Przecież miłość czyniłaby go słabszym. Trzeba przeciwdziałać. I cóż postanawia zrobić? Ano pokorzystać trochę z Mirandy, a potem od razu ją wysłać gdzieś daleko, najlepiej na Jamajkę, bo ma tam trochę ziemi, no i jest daleko. I w tym przekonaniu ponownie uwodzi Mirandę, która powinna mu raczej przyłożyć niż dać się uwieść, no ale Miranda, z niepojętych dla mnie przyczyn (świetny seks to za mało) jest w nim zakochana. W końcówce Miranda przypadkiem dowiaduje się, że Lucien wynajął kolesia od uwiedzenia, i postanawia zabić go wiosłem (Luciena, nie kolesia). Prawie jej się udaje, ale skacze do wody i go ratuje. Trochę szkoda.
Reasumując, faktycznie facet do zabicia wiosłem.
I sama nie wiem, czemu oceniam to jednak na jakieś 7/10. Wróć, wiem, nie mogłam się oderwać.